W czasie radzieckiej okupacji ziem polskich Rosjanie przeprowadzili w latach 1940-1941 cztery wielkie akcje deportacyjne. Wysiedlano wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób mogli zagrozić władzy sowieckiej. Do dnia dzisiejszego nie jest znana dokładna liczba Polaków, którzy zostali przymusowo wywiezieni w głąb ZSRR. Pochodzące głównie z postsowieckich archiwów dane, którymi aktualnie dysponują historycy mówią o około 350 tysiącach Polaków.
Wielu z nich nigdy do Polski nie wróciło, część zmarła z głodu, chorób i wyczerpania. Inni pozostali na obczyźnie. Historie, tych którzy przeżyli mogłyby z powodzeniem stanowić scenariusz filmowy.
Wśród wysiedlonych był także mieszkający w Ząbkach Stefan Załęski, deportowany 20 czerwca 1941 roku wraz z rodzicami i rodzeństwem do miejscowości Rubcowsk (????????) w Kraju Ałtajskim. Nam opowiedział swoją historię:
Rano NKWD otoczyło dom. Kiedy nas obudzili, furmanka już stała. Powoził mój przyszły teść. Zawieźli nas ? moich rodziców Wandę i Bolesława oraz trzech starszych braci: Tadeusza, Hilarego i Zygmunta do Śniadowa. Razem z nami wywieźli też brata i dwie siostry mojego ojca. W Śniadowie stały już wagony towarowe, do których kazali nam wsiadać. Jechaliśmy bardzo długo, nikt nie chciał przyjąć naszej rodziny ? za mało było wśród nas ludzi do pracy, a za dużo dzieci do wykarmienia. Jechaliśmy tak od miejscowości do miejscowości, aż do Gór Ałtaj, do Rubcowska. Początkowo relacje z miejscową ludnością były bardzo złe. To także byli zesłańcy, ale NKWD nastawiało ich przeciwko Polakom, mówiąc, że jesteśmy bandytami i mordercami. Dopiero po czasie przekonywali się, że jesteśmy zwykłymi ludźmi. Gdyby nie oni i ich pomoc nikt z nas by nie przeżył.
Po podpisaniu układu Sikorski ? Majski, ogłoszeniu amnestii i utworzeniu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, mój tata wstąpił do armii gen. Władysława Andersa. Po jakimś czasie przyjechał po nas. Tata przywiózł ze sobą bochenek chleba, do dziś pamiętam jak pytaliśmy wtedy tatę, czy jeszcze kiedyś tak się najemy chleba. Całą rodziną pojechaliśmy do portu Krasnowodsk, (???????????). Byłem tak słaby, że nie dawano mi dużych szans na przeżycie podróży. Jedna z kobiet zaproponowała mojej mamie, że się mną zaopiekuje, ale mama się nie zgodziła. Z Krasnowodska trafiliśmy do Pahlevi w Iranie (obecnie to miasto nazywa się Bandar-e Anzali). Tam mieliśmy już zapewnioną opiekę medyczną i posiłki. Mieszkaliśmy w obozie składającym się z namiotów, które ciągnęły się na długość trzech kilometrów. Mimo lepszych warunków nadal byłem tak słaby, że nie chciano zabrać mnie do Teheranu, ale i tym razem rodzina mnie nie zostawiła. W Teheranie spędziliśmy trzy lata. Mieszkaliśmy w dużym budynku w którym każda rodzina miała swój odgrodzony kocami pokój. Wcześniej w tym budynku mieściły się koszary wojskowe. Mieliśmy więc nawet miejsce do zabawy ? wskakiwaliśmy do końskich żłobów i bawiliśmy się w pociąg. Niedaleko mieścił się angielski szpital, a ponieważ byłem mały więc chodziłem tam po słodycze. Jeszcze w Teheranie moja Mama zaczęła chorować. Doradzono nam więc wyjazd do Rodezji, jako miejsca gdzie będzie lepszy klimat. Tam spędziliśmy dwa kolejne lata ? najpierw w Rusape, a później w Kadoma, gdzie mieszkaliśmy w dawnym obozie dla włoskich jeńców. Na każdą rodzinę przypadała jedna izba. Posiłki jadaliśmy we wspólnej dla wszystkich stołówce.
Tatę, który przeszedł z armią gen. Andersa cały szlak bojowy, walcząc m.in. pod o Monte Cassino zobaczyłem dopiero w 1947 roku po powrocie do Polski. Wróciliśmy do domu, do Troszyna. Nie miałem wtedy żadnego wyobrażenia o Polsce, nigdy wcześniej nie widziałem śniegu. Długo nie mogłem się przyzwyczaić, ale? tutaj jest moja Ojczyzna.
Historia Pana Stefana jest jedną z wielu, jakie były udziałem Polaków. Nie pozwólmy, aby odeszły w zapomnienie.
Aleksandra Olczyk