Mam nadzieję, że Was jeszcze nie zanudziłem.Dla osób, które nie czytały mojej relacji tydzień temu ? Nazywam się Jan Kieś. Jestem wołominiakiem i od kilku tygodni załogantem żaglowca Fryderyk Chopin. Na pokładzie statku spędzę jeszcze jakiś czas. Od kilku tygodni na łamach ?Życia Powiatu? opowiadam, jak żyje się młodzieżowej załodze drugiego co do wielkości żaglowca pływającego pod polską banderą.
Cieśnina o dwóch twarzach Gibraltar, La Linea, 14-16.10
Wreszcie, na samym krańcu Europy! W cieśninie między naszym kontynentem, a Afryką. Wszystkiego sześć mil lądowych szerokości.
Zacumowaliśmy w La Linei, która teoretycznie jest oddzielnym hiszpańskim miastem. Jednakże można śmiało powiedzieć, że jest łacińską częścią enklawy brytyjskiej. Mimo tego, że między brytyjskim i hiszpańskim terytorium nie ma dzielącego ich pasa ziemi, to są to dwa różne światy. La Linea to slamsy Gibraltaru. Pustawe uliczki jak z niskobudżetowego kryminału. Kręcą się po nich tylko miejscowi. Sklepy opustoszałe. Mogło by się wydawać, że są opuszczone, gdyby nie ?dyżurujący? w nich kasjerzy. Odrapane blokowiska stoją przy marinie brzydząc obraz. Właśnie w La Linei moja wiara w ludzkość została doszczętnie zniszczona, podeptana i zbrukana…
Przechadzałem się po plaży w blasku ciepłych, hiszpańskich promieni słonecznych. Po prostu sielanka. Nie byłem sam. W pobliżu kręciło się, a właściwie brykało na piachu, dwóch chłopców. Starszy i młodszy. Mogli mieć najwyżej 12 lat. W pewnym momencie, gdy przechodziłem obok nich, starszy zaczepił mnie. Zapytał mnie o cigaretes. Odparłem mu, że nie posiadam, ponieważ nie palę. Jednakże chłopiec nie odpuszczał i zapytał mnie o ogień. Tego również nie posiadałem. Nastała chwila milczenia. Przyjrzał mi się badawczo i zadał ostatnie, chyba najgorsze ze wszystkich pytanie: Czy chciałbym kupić marihuanę… Bez słowa odwróciłem się i poszedłem dalej. Moje zachowanie dziwiło młodocianego dilera. Zakładam, że w jego głowie pojawiła się myśl: ?no to co on w takim razie pali??.
Mimo tych złych pierwszych wrażeń La Linea, jakby nie rezygnowała z ?zalotów? i starała się pokazać swój urok – urodę okolicy o zachodzie słońca oraz oszałamiający smak owoców, które kupiłem w jednym ze sklepików. Chyba nigdy nie smakowały mi tak bardzo.
Następnego dnia udaliśmy się na wycieczkę. Po pięciu minutach marszu stanąłem przed drzwiami do Narnii w postaci przejścia granicznego. Tutaj odbyłem najszybszy jak dotąd transfer graniczny. Wystarczyło iść przed siebie z paszportem w ręku i otwierać go przy urzędnikach, bez zatrzymywania.
Tutejsze przejście graniczne to kuriozum na europejską skalę – ruch odbywa się przez? płytę lotniska! Nie ma tu miejsca. Dlatego główną drogę łączącą obydwa miasta poprowadzono przez uczęszczany pas startowy. Co jakiś czas zamykana jest tylko bramka dla samochodów i ludzi oraz włączane ostrzegawcze światło. Ruch na chwilę ustaje, samolot ląduje lub startuje, a potem ruch zostaje wznowiony.
Po przebiciu się przez wszelkie bramki ujrzałem drugą – tym razem brytyjską twarz półwyspu. Gibraltar powitał nas typową czerwoną budką telefoniczną, policjantem w jajowatym hełmie oraz architekturą będącą połączeniem angielskiego i śródziemnomorskiego stylu. Nasz cel był jasny – dostać się na leżącą nad brzegiem górę. Jest to 412-metrowy szczyt, który nazywany jest przez tubylców Skałą, ze względu na wielki klif z jednej strony, nadający górze wygląd wielkiej jednolitej skały obrośniętej drzewami. Ruszyliśmy przez miasto by dostać się na szczyt kolejką linową. Ledwo dotarliśmy na miejsce, powitała nas pierwsza atrakcja ? żyjące na wolności małpy, które przechadzają się dziarsko i bez strachu po zabudowaniach. Są na tyle oswojone, że można do nich bardzo blisko podejść. Ma to jednak swoje minusy. Małpy mają zapędy kleptomańskie. Doświadczyła tego jedna z moich koleżanek. Kupiła sobie loda i zapatrzyła się na rozpościerające się przed nami widoki. Małpa wskoczyła jej na rękę, wyrwała łakoć i uciekła.
Na górze znajdują się również zabudowania wojskowe z wielu okresów oraz tunele z II wojny światowej. Jest ich tam dużo, gdyż cieśnina zawsze była miejscem niezwykle pożądanym. Ten, kto ją kontrolował, kontrolował również szlaki handlowe prowadzące z Atlantyku na Morze Śródziemne. Dzięki temu jest więc co zwiedzać. Miasto jest też niczego sobie. Między zabytkowymi budowlami można usiąść na ławce w cieniu drzewa palmowego. Długo jednak tam nie zabawiliśmy, bo musieliśmy tego dnia wypłynąć. Jaki będzie kolejny przystanek, to na razie tajemnica kapitana.
Dziękuję mojemu koledze Dominikowi, za pomoc przy przygotowaniu tego tekstu.
Morderca ptaka pilnie poszukiwany
Ocean Atlantycki, 19.10
Ta historia zdarzyła się, kiedy płynęliśmy przez Zatokę Biskajską. Byliśmy na pełnym oceanie, kiedy nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak na naszym statku pojawił się mały ptaszek. Każdy zastanawiał się, jak on się tu dostał. Odkryliśmy go zupełnie przypadkowo, gdy po skontrolowaniu zapasowych żagli wkładaliśmy je do skrzyni. Ni stąd ni zowąd skrzydlaty maluch pojawił się przed skrzynią. Speszyliśmy się trochę, bo nie chcieliśmy nic zrobić tej istotce, a żagiel trzeba schować. Mój kolega złapał więc mały drucik i zagiął go tak, by nie było ostrej części. Chciał delikatnie dotknąć ptaszka, by tamten przestraszył się i uciekł. Jednakże drapanie po brzuszku chyba spodobało się małemu gościowi, ponieważ tylko śmiesznie zmrużył oczka i stał dalej przed nami. Założyłem więc rękawice i delikatnie ująłem go w dłonie, by położyć na klasie, czyli pomieszczeniu, którego dach wystaje ponad pokład. Nie chciałem, by ktoś przez przypadek zgniótł małe stworzenie. Po wykonaniu misji wróciłem do pracy. Pod koniec dnia, gdy zbieraliśmy się wszyscy, by odpocząć, na pokładzie znaleźliśmy małe zwłoki. Kto przyczynił się do tego? Urządziliśmy morski pogrzeb, wyrzucając zwłoki za burtę i urządziliśmy śledztwo. Jednakże winnego nie udało się znaleźć. Biedny ptak zakończył swoją przygodę z żeglowaniem, a zbrodniarz dalej jest wśród nas… Kiedyś go dorwiemy.
Radiowe opowieści
Morze Śródziemne, 21.10
Nie domyślacie się, jakie dziwne komunikaty można usłyszeć na środku morza przez radio. Gdy byliśmy na wachcie. Jakiś statek nawiązał komunikację z lądem, podawał swoje dane. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że w pewnym momencie któraś ze stron dialogu powiedziała coś o matce drugiej strony. Po kilku pełnych konsternacji sekundach w przestrzeń poleciały wiązanki. I jedni i drudzy prześcigali się w pomysłowości. Okazuje się, że nie tylko w Polsce przytrafiają się takie sytuacje, jest to trochę pocieszające. Zdarzają się jednak jeszcze bardziej odlotowe sytuacje. Wyobraźcie sobie… stoicie w nocy na wachcie. Tylko wy, ciemności i cisza. Nagle słyszycie radiowy komunikat: ninja, ninja , ninja. A potem cisza. Po jakichś 15 sekundach znowu nawoływanie i tak przez 30 minut. Innym razem ktoś próbuje tekstów Goluma ze znanej adaptacji kinowej książki Tolkiena lub nadaje dramatyczny komunikat: ?You`re not humans beeings, you`re aliens. Please isolate yourself on this planet. You`re not human beeings, you`re aliens. Please leave the Earth??. I tak przez bitą godzinę. Widać, na morzu również występują miłośnicy teorii głoszących, że obcy są wśród nas.
Jan Kieś
Poprzednie relacje z morskiej żeglugi: część pierwsza, część druga, część trzecia, część czwarta, część piąta