A po wołomińsku: emocje opadły, wybory już za nami. Rozpoczynamy kolejną VII kadencję samorządu. Rozpocznijmy ją od sprzątania…. I uśmiechy w tym miejscu są nieuzasadnione… Mam tu na myśli posprzątanie tego co pozostało po wyborach: ulotki, plakaty, banery, itp. Niezależnie od tego kto wygrał, kto przegrał, kto czuje się wygranym a kto czuje się przegranym, miasto powinno być posprzątane. Pomijam tu nakaz ustawowy ale odwołuję się do estetyki uczestników życia samorządowego.
Wołomin jest miastem szczęścia. Bo jak się okazuje wygrali wszyscy. Wybory z 16 listopada pokazały jak wielką siłą jest partia. Mimo okręgów jednomandatowych przyzwyczajenie do wiodącej siły w narodzie okazało się miażdżące dla samorządowców. Jednych partia zmarginalizowała, drudzy urośli w siłę na tych co zostali zmarginalizowani, a kolejni ledwo trwają.
Niestety znowu okazało się, że najważniejsze jest być wiernym, biernym i miernym. No i oczywiście trzeba było mieć właściwy szyld… To trochę kpienie z demokracji… Wyborca nakarmiony do granic możliwości propagandą, nawet nie zauważył, że to nie on głosował tylko liderzy partyjni.
Dogrywka w walce o fotel burmistrza pokazała jednak otrzeźwienie. Obudziła nadzieję, że jeszcze nie wszystko już za nami. Obaliła teorię naszych lokalnych wolnomyślicieli, że siła to teraz już tylko w partii. Druga tura pokazała również, że nie mają racji komentatorzy lokalnej sceny politycznej, twierdzący, że ludzie myślący już dawno opuścili Wołomin. Dojrzałość samorządowa mieszkańców nie dała się zwieść twierdzeniom, że białe jest czarne, a czerwone jest niebieskie. Mieszkańcy pokazali, że czczego gadania nie słucha już nikt oprócz „oddanych” działaczek i kilkunastu anonimowych „dziennikarzy” (bo nowych gazet mieliśmy co nie miara, a w każdej same mądrości bez autoryzacji). A samo ogłaszanie wyników wywoływało skrajne emocje. Jedni się śmiali, inni płakali, jeszcze inni doznawali intelektualnych uniesień. We wszystkich komitetach nie było końca rzucania się sobie na szyję….
Jednak analizując wyniki, daje się zauważyć że spektakularny sukces nie został odniesiony. Wyraźnie widać, że powtórzyła się sytuacja sprzed 4 lat kiedy to głosowano przeciwko urzędującemu burmistrzowi bez przekonania do nowego. Różnica jest jednak taka, że wówczas społeczeństwo postanowiło dokonać zmiany po 12 latach panowania, a teraz zmiana była konieczna już po 4 latach. Coś chyba jednak poszło nie tak, coś wymknęło się spod kontroli? Dla wszystkich samorządowców, jak również dla Pani Burmistrz, powinna stąd płynąć nauka, że rządzić, sprawować mandat należy tak, aby ludzie za 4 lata nie chcieli głosować na kogoś innego, nowego w obawie czy ze strachu przed obecnym włodarzem.
A mnie, wyborcy, trochę żal, że to już koniec tej całej hecy. Choćby dlatego, że tuż po postawieniu krzyżyka przy swoim kandydacie i wrzuceniu głosu do urny, znowu jak co kadencję przestaniemy mieć znaczenie. A nie tak jak kilka dni temu, gdy o nas zabiegano, dostrzegano, doceniano. Byliśmy potrzebni, wręcz niezbędni. Kandydaci z uwagą wsłuchiwali się w nasze potrzeby. Więcej: rozdawali wszelkiego rodzaju „kiełbasę” wyborczą, ba nawet jedli ją z nami…. Tylko podpisz listę, tylko wrzuć kartkę, tylko na nas zagłosuj!
Wokół nas niby to samo miasto. Ale jakoś cicho. Coś jest nie tak. Oby to nie był powyborczy kac moralny, że znowu własnymi ?ryncami? wybraliśmy nie tych ?delegantów??