Święta Bożego Narodzenia to czas składania życzeń i okazywania sympatii wszystkim ludziom. Tak wszystkim! Rosjanom, Żydom, Arabom, Cyganom i… Pigmejom. Wiem, nie jest łatwo uśmiechnąć się do sąsiada, o którym wiemy, że jest zagorzałym wyznawcą nie mojej opcji politycznej. Chyba, że się potknie na chodniku. To wiadomo! Uśmiech od ucha do ucha. Naturalnie, … to tylko z życzliwości, że nic gorszego mu się nie przytrafiło.
Mamy nowy rząd. Najliczniejszy w historii III RP. Tak chciał suweren, czyli wyborcy. Więc nic więcej nie powiem. Poza jedną uwagą. Adam Bodnar, minister sprawiedliwości, to – obym się mylił – zgniłe jajo w koszyku Donalda Tuska. Mimo to, życzę temu rządowi, by robił wszystko, by nas nie zawieść. Co prawda nauczyciele powoli coś tam przebąkują, że chyba z tymi obiecanymi podwyżkami nie jest tak jak oczekiwali, ale … co nagle to po diable.
Mówiąc poważnie, przed nowym rządem stoi ogromne wyzwanie. Przygotować do końca stycznia nowy budżet państwa na tyle satysfakcjonujący ogół społeczeństwa, by koalicja „15 października” mogła wygrać wybory samorządowe i europejskie a w dalszej perspektywie wybory prezydenckie. Trudne to wyzwanie, zwłaszcza, że przez ostatnie lata mówiono nam, że jest strasznie. Inflacja, rosnące ceny, niskie płace. Ponoć mieliśmy stać się drugą Grecją, symbolem ubóstwa. Oczekiwania wyborców są więc ogromne. Tylko jak im sprostać?
Nowy minister finansów Andrzej Domański: – Plany na najbliższe dni są dosyć jasne i oczywiste, musimy w trybie pilnym przystąpić do prac nad budżetem. To oczywiście będzie budżet wymagający, ale jestem przekonany, że razem z pracownikami Ministerstwa Finansów jesteśmy w stanie przedłożyć projekt budżetu w wymaganych terminach.
Co prawda, ustawa budżetowa jest jedyną, której głowa państwa nie może zawetować, to Andrzej Duda musi dostać ją do podpisu do końca stycznia. Jeśli tak się nie stanie, prezydent może skrócić kadencję Sejmu i ogłosić przedterminowe wybory. Ten scenariusz nie materializuje się automatycznie. Z pałacu prezydenckiego płyną już nawet sygnały, że rząd nie musi się spieszyć, bo w 2020 r., czyli tuż po wyborach, które wygrał PiS, była sytuacja, w której ustawa została uchwalona i podpisana dopiero w marcu. Wówczas prezydent stał na stanowisku, że powyborcze wniesienie budżetu oznacza, że od tego momentu zaczyna się czteromiesięczny okres pracy nad projektem. To jednak jedynie praktyka, a nie przepis. Koalicja rządząca nie będzie chciała w tej sprawie ryzykować, że Andrzej Duda podtrzyma zdanie.
Anonimowa osoba z rządu: -Jest jeszcze jedna ważna kwestia. Już teraz chcemy wpisać do projektu część obietnic wyborczych. Chociaż zazwyczaj praktyką było, że uchwala się budżet przedwyborczy, a później na spokojnie nowelizuję ustawę. Tylko że, o ile budżetu prezydent nie może zawetować, to już jego nowelizację tak. Tutaj też nie warto ryzykować i liczyć na dobrą wolę prezydenta czy praktykę, w której głowa państwa nie wetuje także budżetowych noweli. Po drugie, ogromnym problemem dla nowego rządu byłoby pokazanie zbyt dużego wzrostu deficytu już na starcie rządzenia. To mogłoby wystraszyć inwestorów, a to oni będą pożyczali w przyszłym roku rządowi dziesiątki miliardów złotych.
Oznacza to jedno. W dobrze pojętym własnym interesie nie śmiejmy się, gdyby Premierowi – być może – zdarzyło się zaryć nosem w chodnik. To przecież tylko nos!