Jak co roku, w pierwszą niedzielę września, na Jasnej Górze spotkali się polscy rolnicy. Podziękowali Bogu za zebrane plony, pogodę i pomyślność. Ale też i my winniśmy podziękowaliśmy im za ich trud i poświęcenie, bo co by nie powiedzieć, miniony rok nie był łatwy dla polskiego rolnika.
Wskutek błędnych decyzji politycznych, ustał eksport polskich produktów rolnych poza kraje Unii Europejskiej, spadły ich ceny w skupie. Doczekaliśmy czasów, gdy litr polskiego mleka jest tańszy od butelki wody mineralnej! A co z wieprzowiną? Już wiemy, że mamy ogromny problem. Na wschodzie Polski rozprzestrzenia się afrykański pomór świń (ASF). Co prawda wirus zabija tylko świnie, dla ludzi jest bezpieczny, niemniej nikt takiego mięsa od nas nie kupi. Ponoć możemy zjeść mięso czy kiełbasę z zarażonego zwierzęcia, ale musimy pamiętać, że wirus w tych kiełbasach żyje, a w mięsie może przetrwać nawet do 300 dni. Na tę chorobę nie ma lekarstwa ani szczepionki. Jedynym sposobem walki z nią, kiedy się pojawi, jest zabicie wszystkich zwierząt w chlewie i ich spalenie.
Afrykański pomór świń po raz pierwszy pojawił się u nas w lutym 2014 r. Wirusa wykryto u martwego dzika 800 m od granicy z Białorusią. Z tego powodu straciliśmy prawo eksportu wieprzowiny do Rosji i krajów azjatyckich. Jeszcze rok temu, kiedy rząd PO-PSL oddawał władzę, mieliśmy w kraju trzy ogniska choroby, pomór nie wykraczał poza małe gospodarstwa na Podlasiu, w których było po parę sztuk świń. Dziś mamy 18 ognisk i co kilka dni pojawia się kolejne, wirus doszedł na Lubelszczyznę, Mazowsze i atakuje już wielkie hodowle. Trudno będzie go zatrzymać na granicy Wisły. Jeśli wirus dotrze do Wielkopolski, naszego świńskiego zagłębia, gdzie są ogromne fermy zaopatrujące kraj w wieprzowinę, to straty będą niewyobrażalne, pójdą w miliardy złotych, a Polska na lata pożegna się z produkcją i eksportem wieprzowiny!
W każdym kraju, który w miarę szybko sobie z tą chorobą poradził, sztabem kryzysowym kierował szef rządu albo prezydent. W Polsce na czele specjalnego zespołu międzyresortowego postawiono ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela. Niestety, ten zespół nie miał się zająć walką z pomorem, ale tylko łagodzeniem skutków rozprzestrzeniania się wirusa, czyli wykupem dorosłych świń z okolic zagrożonych skażeniem. Szybko się jednak okazało, że to była błędna decyzja. Pomór zaczął się lawinowo rozszerzać, gdyż zapomniano o warchlakach, którymi zaczęto handlować bez zrobienia im badań na nosicielstwo wirusa ASF. Setki prosiąt wyjechało z Podlasia do Polski centralnej. Mówiąc krótko: mleko już się rozlało!
Aż trudno uwierzyć, ale dopiero w tym tygodniu Rząd Beaty Szydło pochylił się nad tym problemem i przygotował projekty kilku ustaw mających zahamować zarazę. Jedna z ustaw przewiduje rekompensaty za zaniechanie hodowli trzody chlewnej na obszarach skażonych wirusem ASF na okres 3 lat. Dopiero po tym okresie, o ile nie zostałby wykryty na danym terenie wirus ASF, rolnicy mogliby powrócić do hodowli świń. Bez wątpienia, jest to właściwe rozwiązanie, ale ? gdzie zatrzyma się choroba? Na Wiśle czy Odrze? Przecież grozi nam wybicie całego pogłowia świń!
I takie to mieliśmy dożynki.