Grzeczność nie pozwala publicznie ujawniać wieku kobiety, w wypadku sensei Renaty Naczaj do grzeczności dołącza jeszcze instynkt samozachowawczy. Nie da się jednak nie zauważyć jej zbliżającego się sportowego jubileuszu.
Zaczęła wcześnie, bo w wieku siedmiu lat – wcześniej tylko obserwowała zajęcia działających w ramach Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej ?zespołów ćwiczebnych? trenujących samoobronę. Okazji miała sporo – mama zajmowała się sprawami formalnymi TKKF-u, a mała Renia kręciła się zawsze w pobliżu. Pierwsze pomysły na uczestniczenie w treningach zostały zdławione w zarodku przez rodzinę, która nie rozumiała entuzjazmu latorośli. Wkrótce jednak na świat przyszła siostra i uwaga najbliższych skupiła się na niej, z czego Renata skwapliwie skorzystała i zaczęła mozolnie zdobywać kolejne umiejętności w dziecięcej sekcji jiu jitsu prowadzonej przez Darka Nowackiego. Była najmłodsza, ale najwytrwalsza – inni przychodzili i odchodzili, a ona wciąż trenowała. Już nie była najmłodsza, ale wciąż filigranowa. Przy pierwszej nadarzającej się okazji zorganizowała swój pierwszy publiczny pokaz dla Towarzystwa Przyjaciół Dzieci i już niedługo później zdobyła uprawnienia instruktorskie i prowadziła pierwszą własną grupę.
Sporty walki wciąż były ?na fali? – chętnych nie brakowało, w najlepszym okresie działalności jej Szkoły Tai Jutsu Jiu Jitsu na zajęcia uczęszczało około 200 osób w Tłuszczu, Sulejówku, Wołominie i w Ząbkach. Nie brakowało sukcesów – jej wychowankowie przez pięć lat z rzędu wygrywali Otwarte Mistrzostwa Szkół Jiu Jitsu w Polsce, przywozili medale z każdych zawodów, na które pojechali. Inna sprawa, że nie zawsze udawało się pojechać, często brakowało pieniędzy. Zrezygnowali na przykład z wyjazdu na zawody do Sant Petersburga, choć organizatorowi tak zależało na ich uczestnictwie, ze zwolnił ich z opłat startowych. Mimo finansowych kłopotów w 2002 w Otwartych Mistrzostwach Europy w niemieckim Shwerin na jej uczniów biorących udział w turnieju uczniów przypadło 8 medali (4 złote) i jedno czwarte miejsce?
Dziesięć lat temu popularność zaczęły zyskiwać mieszane sztuki walki, łączące w sobie uderzenia i kopnięcia w stójce z rozwiniętymi technikami zapaśniczymi. Dziś nazywamy to Mixed Martial Arts (MMA), ale wówczas pierwsze kluby i imprezy posługiwały się innymi nazwami – choćby Vale Tudo. Wychowankowie Renaty Naczaj mieli już wtedy swój udział w rozwoju nowej w Polsce dyscypliny – dzięki współpracy ze szczecińskim klubem Linke Gold Team w walkach w klatce zadebiutowali wówczas Donat Ignatowicz i Dariusz Lipski, chwilę później w jednych z pierwszych edycji Konfrontacji Sztuk Walki, czyli znanym dziś wszystkim KSW pokazali się bracia Reżka. – Byłam wtedy dość sceptycznie nastawiona do tego typu rywalizacji, chciałam tylko rozwijać techniki parterowe. Nie było wtedy żadnego środowiska, zawodów, ligi, gal – wydawało się, że to dość jarmarczna rozrywka, która często ma niewiele wspólnego z techniczną walką. – wspomina Renata Naczaj – Mieliśmy już wtedy w perspektywie wyjazd na Florydę, na Misrzostwa Świata z Iwoną Koc, Oskarem Ślepowrońskim i Rafałem Terlikowskim. Wróciliśmy ze złotymi medalami, a zawodnicy chcieli się rozwijać, poznawać nowe techniki, podejmować trudniejsze wyzwania.
W tym samym czasie zmienia się formuła organizowanych w Kobyłce zawodów – z Mistrzostw Polski Szkół Jiu Jitsu stają się Grand Prix Polski w Walce Wręcz i Grapplingu, coraz więcej zawodników reprezentujących inne sztuki walki staje do rywalizacji. Pojawiają się znane dziś w świecie MMA nazwiska, choćby Michał Materla czy Piotr Bagiński. Samo MMA zdobywa uznanie i zrozumienie w coraz szerszych kręgach, wchodzi jako dyscyplina do Polskiego Związku Jiu Jitsu. Dziś turnieje, zawody i gale odbywaja się w wielu miastach w kraju, kluby wyrastają jak grzyby po deszczu. – Ma to swoje dobre i złe strony… Kiedyś zawodnik musiał dorosnąć do tej formuły, często po latach trenowania i rywalizowania w swojej głównej dyscyplinie próbował sił w MMA. Dziś dla wielu młodych ludzi jest to początek przygody ze sportami walki, po kilku miesiącach treningów chcą startować i wygrywać. – ocenia Renata Naczaj. – Stąd groźne kontuzje, które czasem wykluczają zawodnika na długie miesiące z treningów.
Po kilku latach prowadzenia dużej szkoły sportów walki sensei Naczaj wraca do pracy z małą, wyselekcjonowaną grupą zawodników, większość obowiązków przejął jej najbardziej utytułowany, wieloletni uczeń – Oskar Ślepowroński. – Chcę mieć znów przyjemność z prowadzenia treningów, z sekundowania moim uczniom na zawodach, chcę cieszyć się z ich sukcesów. – mówi Renata.
Trzydzieści lat na macie… Spełnienia marzeń, sensei!