Z Bartkiem Chacińskim,
autorem „Wypasionego słownika
najmłodszej polszczyzny”
rozmawia Jolanta Michalik
– Czy nadal pan mieszka w Wołominie?
Co Pana zdaniem zmieniło się u nas na lepsze od czasów, kiedy
„naród w pociągach podmiejskich pił wódkę
z nakrętek i jadł szprotki prosto z
puszki”?
– Mieszkam od trzech lat
w Warszawie – z przyczyn i zawodowych,
i osobistych. Dlatego od jakiegoś czasu zupełnie inaczej patrzę na
Wołomin – coraz łatwiej mi dostrzec pozytywne zjawiska. Miasto jest
coraz ładniejsze, stopniowo „odnawia się", nie zawsze za
sprawą władz, ale na szczęście troszczą się o nie sami mieszkańcy.
Lubię rynek wołomiński (choć stoi tu parę koszmarnych nowoczesnych
budynków, które trochę psują widok), w centrum jest
wiele ładnych kamienic, które po odrestaurowaniu wyglądałyby
okazale. Jeśli chodzi o ludzi w Wołominie, to zawsze czułem się tu
dobrze, mam tu wspaniałych kolegów, życzliwych sąsiadów
i znajomych, a przede wszystkim znaczną część rodziny. Moje uwagi w
książce dotyczyły tylko specyficznej populacji pociągowej, a nie
miejskiej – a pamiętajmy, że Wołomin to zaledwie jedna z pierwszych
stacji na długiej trasie do Małkini, albo i jeszcze dalej. Nie każdy
w pociągu to wołominiak, a ci od
szprotek i gorzałki to już zdecydowanie nie byli wołominiacy. Zresztą
te pociągi to – myślę – jeden z powodów, dla których
wołominiacy czasem uciekają ze swego miasta. Sam zostałem kiedyś
napadnięty w pociągu, przeżyłem kilka innych stresujących momentów,
narażałem się na przykre zapachy i korzystanie z tej linii bardzo źle
wspominam.
– Czy bycie wołominiakiem przeszkadza w
zdobyciu pracy,
w kontaktach z ludźmi?
– Absolutnie nie. Przez kilka lat,
kiedy mówiło się o wołomińskiej mafii, moje pochodzenie nawet
wzbudzało zainteresowanie, a to zawsze pomaga – lepiej, gdy ktoś
zwraca uwagę na ciebie niż gdyby miał przejść obojętnie. Zawsze
mówiłem, skąd jestem, na co prawie zawsze wywiązywała się
rozmowa – choćby od tego, że nie wyglądam na bandytę itd. Traktowano
mnie uprzejmie. Byłem dumny, kiedy na liście autorów
literackiego „Ex Librisu" pojawiało się moje nazwisko z
adnotacją „mieszka w Wołominie" (obok były nazwiska
znanych krytyków „mieszkających w Warszawie"). Na
co dzień noszę w klapie malutką plakietkę „I LO Wołomin"
i ludzie zawsze z zainteresowaniem się jej przyglądają, a potem
pytają, o co chodzi. Więc mówię, że to najlepsze liceum w
okolicy. Teraz pracuję w "Przekroju" i w tej redakcji mam
również koleżankę z Wołomina, z czego się bardzo cieszę.
– Czy ma Pan jakieś ulubione słowo, o
którym napisał pan
w „Słowniku"? A które
z nich jest słowem – natrętem?
– Moje ulubione słowa to „zdanłał",
„lamus" i „wygrubasił się", a słów –
natrętów jest więcej, więc trudno mi wymieniać wszystkie.
„Elo" na pewno jest jednym z nich, bo czasem czytelnikom
wydaje się, że wszyscy młodzi ludzie tak mówią, a tymczasem
jest to wyłącznie środowiskowe powitanie i niech tak już zostanie.
– Czy będą kolejne poszerzone wydania
„Słownika"?
– Będą kolejne wydania, jeszcze nie
wiem, czy w formie drugiego tomu czy rozwinięcia dotychczasowego
słownika.
– Dziękuję za rozmowę.
– Pozdrowienia dla Czytelników
„Życia Powiatu", wśród których mam na pewno
mnóstwo dobrych znajomych.