Miron
Cichecki sam o sobie
O
swojej rodzinie opowiada Miron Cichecki, wieloletni prezes i działacz
Wołomińskiego Klubu Sportowego „Huragan”, Prezes
Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Obwodu Rajski Ptak Koło w
Wołominie.
Urodziłem
się 8 sierpnia 1914 roku w warszawskiej gminie Brudno, gdzie mój
ojciec Józef Cichecki, który jako nieliczny z Polaków
pod zaborami ukończył studia samorządowe w Lipsku, był sekretarzem
gminy.
W
domu było nas czworo rodzeństwa. Ja jestem najstarszy. Mam jeszcze
brata i siostrę. Z całej naszej czwórki nie żyje moja siostra
Alina, która była reprezentantką Polski w gimnastyce sportowej
na Olimpiadzie w Berlinie w 1936 roku. Dzięki temu i mnie udało się
być na Olimpiadzie i napisać kilka korespondencji dla prasy polskiej
z przebiegu konkurencji olimpijskich. Dzięki siostrze poznałem kilka
znakomitych polskich sportsmenek. Stanisławę Walasiewicz – Olson
złotą medalistkę Igrzysk w Los Angeles i srebrną z Berlina w biegu na
100 metrów, J. Wajsówną trzecią w Los Angeles i drugą w
Berlinie w rzucie dyskiem czy M. Kwaśniewską trzecią w Berlinie w
rzucie oszczepem. Sam uprawiałem sport (skok w dal i sprint), byłem w
kadrze Polski w kategorii juniorów w lekkoatletyce.
Przystenek
Pruszków
W
1919 roku mój ojciec został pierwszym burmistrzem Pruszkowa.
Nominację na to stanowisko otrzymał z rąk Naczelnika Państwa
Polskiego Józefa Piłsudskiego. To nie była przypadkowa
nominacja. Z rodziny trzech moich wujków ochotniczo służyło w
Wojsku Polskim. Nicefor Michalski i Leonard Michalski – ze strony
mamy oraz Leon Cichecki – 18 letni brat ojca. Wszyscy oni walczyli
pod Ossowem. Dwóch z nich nawet było tu rannych.
W
tamtych latach olbrzymi wpływ na to co działo się w mieście miała
lewica, którą we władzach Pruszkowa reprezentował
wiceburmistrz Stanisław Berent należący do PPS -Lewicy. Mój
ojciec nie należał do żadnej partii. Z takich ciekawostek powiem, że
ojciec mój był pierwszym w Europie burmistrzem, który
wprowadził w swoim mieście prohibicję. Pamiętam jak kobiety przyszły
pewnego dnia pod magistrat i krzyczały z radości: – Niech żyje
burmistrz Cichecki – tak się cieszyły z wprowadzenia w Pruszkowie
prohibicji ograniczającej nadmierne spożycie alkoholu przez ich mężów
i synów.
W
Pruszkowie ukończyłem Gimnazjum im. Tomasza Zana a następnie
studiowałem prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Służbę wojskową
odbyłem w Szkole Podchorążych przy 24 pułku piechoty w Łucku na
Wołyniu którą ukończyłem z pierwszą lokatą.
W
Pruszkowie ojciec pracował do 1935 roku.
Bruków
nie było
W
tym też roku został wyznaczony na komisarycznego burmistrza Wołomina.
Gdy
przyjechaliśmy do tego miasta zdziwiłem się gdzieśmy to zbłądzili. W
tym czasie Pruszków był już miastem przemysłowym z rozbudowaną
infrastrukturą komunalną. Wołominowi było do niego bardzo daleko. Ani
jedna ulica w Wołominie nie była brukowana. Wyszliśmy ze stacji
kolejowej i poszliśmy ulicą Piłsudskiego. Zobaczyłem konia
zaprzężonego do dziwnego pojazdu, jak się okazało był to tramwaj
konny który kursował od stacji PKP do Górek, był to dla
mnie bardzo dziwny widok.
Pierwszym
dokonaniem mojego ojca była budowa zakładu miejskiego produkującego
trelinkę. Zakład ten powstał na ulicy Fabrycznej – obecnie
Daszyńskiego, na tym samym podwórku, na którym mieściła
się ówczesna elektrownia miejska zasilająca w prąd cały
Wołomin. Za czasów mojego ojca dzięki temu zakładowi
wybrukowano nawierzchnie kilku ulic. W tym też czasie pobudowane
zostały bloki mieszkalne na ulicy Powstańców, która
została wyposażona jako pierwsza w Wołominie w miejscową kanalizację.
W jednym z mieszkań na ulicy Powstańców zamieszkałem i ja, ale
dopiero w 1943 roku.
Konspiracja
W
wojnie obronnej 1939 roku dowodziłem plutonem. Po powrocie z frontu,
dla mnie polskiego oficera, jedyną formą dalszej walki mogła być
tylko konspiracja. Służbę rozpocząłem w organizacji „Wilki”
by wraz nią znaleźć się w Związku Walki Zbrojnej a następnie Armii
Krajowej.
Po
wkroczeniu hitlerowców do Wołomina mój ojciec na
polecenie Rządu Londyńskiego pozostał na swoim stanowisku i dzięki
temu mógł w tych trudnych czasach, na miarę swych możliwości,
pomagać innym. Zaczął wspierać wdowy po poległych polskich
żołnierzach z terenu Wołomina. Dysponując kartkami żywnościowymi
starał się dać tym rodzinom większy ich przydział.
Aresztowanie
Z
tego powodu w grudniu 1941 roku został aresztowany przez Niemców,
którzy zarzucili mu wrogi akt wobec narodu niemieckiego. Jako
prawnik wiedziałem co to może oznaczać dla mojego ojca.
Po
krótkim pobycie w areszcie w Radzyminie przewieziono ojca na
Szucha do Warszawy. Zacząłem szukać kontaktów, które
pozwoliłyby mi uwolnić go z rąk wroga. Mój dowódca z
Armii Krajowej o pseudonimie „Maria”, do którego
zwróciłem się o pomoc obiecał wsparcie, mówiąc, że
ojciec też mu pomagał. Na moje pytanie jak sobie wyobraża tę pomoc
stwierdził, żebym się nie martwił o pieniądze jeśli będą potrzebne na
wykupienie ojca i żebym szukał tylko sposobu na oswobodzenie go.
Zacząłem więc szukać kontaktów. Dowiedziałem się, że pomocny
może mi być inżynier Bobowski który mieszkał w Wołominie przy
ulicy Brzozowej róg Partyzantów, a którego to
rodzina wcześniej wykupiła z rąk okupanta. On to właśnie powiedział
mi co mam robić i z kim się skontaktować, na kogo się powołać.
Dowiedziałem się, że muszę odnaleźć w Warszawie kobietę Emmę Fleming
zamieszkałą przy ulicy 6-go sierpnia. Dotarłem do tej Emmy i
powołałem się, zgodnie z instrukcją, na inżyniera Bobowskiego.
Na
dowódce mogłem liczyć
Opowiedziałem
co się przydarzyło mojemu ojcu. Obiecała, że mi pomoże za kwotę 100
tysięcy złotych. Pieniądze miałem wpłacić w dwóch ratach.
Pierwszą na początek a drugą jak już będę pewny, że ojciec jest
bezpieczny. Odesłała mnie do warszawskiego adwokata, niejakiego
Langego, który zamienił klasyfikację czynu ojca na zwykłą
kradzież kartek żywnościowych. Nie była to już więc sprawa polityczna
za którą groziła kara śmierci a wyłącznie sprawa kryminalna za
którą można było liczyć na łagodniejszą karę. Na rozprawie sąd
skazał ojca na dwa lata więzienia z czego jeden rok zaliczył w poczet
kary czas spędzony w areszcie. Dzięki moim znajomościom udało mi się
skrócić karę więzienia do pół roku. W połowie 1943 roku
mój ojciec wyszedł na wolność. Pieniądze, zgodnie z obietnicą,
otrzymałem od swojego dowódcy. Inżynier Bobowski pomógł
również w podobny sposób innym mieszkańcom Wołomina.
O
dalszych swoich losach nie będę już mówił, wspominałem je w
kilku wywiadach prasowych. Od chwili mojego przyjazdu do Wołomina
minęło już prawie 69 lat. Boże, jak ten czas szybko zleciał i jak
wiele pozostało po nim historycznych, osobistych i rodzinnych
wspomnień