Po 30 latach pracy Roman Gołębnik, Komendant Powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Wołominie przechodzi na emeryturę. Ostatnich 11 lat służby upłynęły mu na pracy w Wołominie.
– Skąd Pan trafił do Wołomina?
– Przyszedłem tu z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie
– Zesłano Pana do Wołomina?
– Ależ skąd, to był awans. Chciałem trafić do Komendy Powiatowej gdyż czułem, że w Komendzie Wojewódzkiej staję się gryzipiórkiem
– Jak Pan wspomina swoje początki w wołomińskiej jednostce?
– Zacznę może od tego, że przychodząc do Wołomina miałem o nim takie wyobrażenie jak większość Polaków. Jakie? Tego nie muszę chyba mówić… Ale tu na miejscu okazało się, że wyobrażenie o tym powiecie jest dalekie od rzeczywistości. Spotkałem tu wielu przychylnych, sympatycznych, chcących pomagać innym, ludzi. Mam nadzieję, że wiele z tych relacji międzyludzkich jakie w tym okresie powstały przetrwa, mimo mojego przejścia na emeryturę.
– Jest Pan pierwszym Komendantem PSP w Wołominie po utworzeniu powiatów. Jak zmieniła się ta jednostka w przeciągu ostatnich lat?
– Zanim powstały powiaty istniała w Wołominie Komenda Rejonowa PSP, która chroniła jedynie 4 gminy (Wołomin, Kobyłkę, Radzymin, Zielonkę) i miała adekwatną do potrzeb obsadę etatową. Po utworzeniu powiatów stan etatowy pozostał a obszar zwiększył się kilkakrotnie. Ponieważ ilość interwencji jest wprost proporcjonalna do ilości przebywających na terenie osób, najlepiej obrazuje problem, współczynnik strażaków PSP przypadających na 1000 mieszkańców. Ten współczynnik w kraju wynosił wówczas ok. 0,7. W PSP Wołomin, gdy obejmowałem jednostkę wynosił 0,37 strażaka na 1000 mieszkańców. Jeśli do tego dodamy fakt, że jest to największy powiat ziemski to możemy sobie wyobrazić skalę problemu. Gdy patrzyłem na to jeszcze z perspektywy Warszawy nie widziałem w tym większego problemu. Po objęciu jednostki okazało się, że jest to problem, że trzeba te braki kadrowe uzupełniać ścisłą współpracą z OSP co było dla mnie nowością.
– Faktycznie z różnych spotkań z Pańskim udziałem pamiętam, że często zwracał Pan uwagę na braki kadrowe. Ale chyba udało się przez te 11 lat poprawić warunki pracy strażakom w wołomińskiej jednostce?
– Zostawiam jednostkę w lepszej kondycji etatowej niż ją zastałem, ale do ideału jeszcze dużo brakuje. Gdy zaczynałem nasza jednostka liczyła 56 etatowych strażaków. Dziś jest to 88 etatów. A powinno być około 150 by zbliżyć się do średniej krajowej. Liczby mówią same za siebie. Wskazują, że jeszcze są duże braki kadrowe. Etaty były i są problemem. Inny problem, który trzeba było rozwiązać wiąże się z wielkością Powiatu Wołomińskiego. Okazało się, że aby dojechać do Jadowa potrzeba było około godziny. Problem ten rozwiązaliśmy poprzez utworzenie filii jednostki w Tłuszczu co wymagało wielu działań. Spowodowało jednak, że czas dojazdu do każdego miejsca w Powiecie Wołomińskim, jest w miarę dobry. Poprawiły się również warunki pełnienia służby. Z baraczku w którym gnieździła się Komenda wraz z jednostką przeprowadziliśmy się do nowoczesnego, spełniającego wszelkie standardy obiektu. Być może tego budynku by jeszcze nie było gdyby nie osobiste zaangażowanie byłego starosty pana Konrada Rytla.
– Pamiętam wiele Pańskich wystąpień z wcześniejszych kadencji Rady Powiatu, gdzie mówił Pan o konieczności wymiany samochodów, o zakupie nowych specjalistycznych wozów. To nie są tanie pojazdy. W jakiej kondycji pod względem technicznym zostawia Pan jednostkę?
– Moją ambicją było, aby wymienić wszystkie samochody bojowe. Prawie się to udało. Został do wymiany jeden wóz. Pocieszam się tym, że w bieżącym roku budżetowym pieniądze na ten ostatni wóz bojowy są w zdecydowanej większości już zabezpieczone. Żeby jednak nie dopuścić do degradacji sprzętu należy utrzymać tempo wymiany samochodów gaśniczych na poziomie jeden co dwa lata.
– Czy przez te 11 wołomińskich lat brał Pan udział w akcji, która do dziś wywołuje przysłowiowe ?ciarki na plecach??
– Uzbierało się tego trochę, ale najgorszy chyba był jeden z pożarów, który gasiliśmy (chyba w 2000 roku) przez 7 czy 8 dni w Międzylesiu. Spaliło się wówczas 60 ? 70 hektarów lasu. W środku tego lasu były zabudowania. Miałem tam ulokowane 4 samochody gaśnicze. Odganialiśmy ogień. Jak udawało się z jednej strony, to atakował nas z drugiej, aż okazało się, że nas otoczył. Walczyliśmy z nim całą noc. Teren był bardzo trudny… torfowy… udało się jednak dotrwać do rana, kiedy przyleciały z pomocą samoloty. To była bardzo trudna akcja. Długa i wyczerpująca.
– Zdarzały się pewnie również zabawne historie. Którą Pan wspomina najczęściej?
– Było takie zdarzenie, kiedy uratowaliśmy płynącego po Bugu, na krze, łosia. Miał racice wtopione w krę. Nie było prosto go wykuć z tego lodu, ale udało się i łoś trafił do warszawskiego ZOO na rekonwalescencję. Często strażacy wzywani są do dziwnych, nietypowych interwencji…
– Trudno mi jakoś sobie Pana wyobrazić na emeryturze…
– Nie zamierzam siedzieć w ciepłych kapciach bezczynnie. W swoim życiu robiłem różne rzeczy. Nie zawsze byłem strażakiem.
– A tej adrenaliny nie będzie trochę brakowało?
– Może trochę… Ale tak jak wspomniałem, życie poza strażą również dla mnie istnieje. Najważniejsi są ludzie jakich spotykamy na swojej drodze. Korzystając z gościnnych łamów ?Życia? chciałbym tym wszystkim, których spotkałem w swojej służbie podziękować za wiele lat pracy, współpracy i sympatii.
Rozmawiała Teresa Urbanowska