Najdalsza nawet podróż zaczyna się od wyjścia za próg własnego domu. Każdy wirtuoz zaczynał kiedyś od pierwszych, nieczystych jeszcze dźwięków…
Z Przemkiem Kostrzewą, wołominiakiem i znakomitym trębaczem, o pierwszych krokach i osiągnięciach w podróżach po pięciolinii rozmawia Łukasz Rygało.
? Wiem, że pierwsze muzyczne kroki stawiałeś wcześnie, a początki nie były łatwe…
? Zacząłem jako dziewięciolatek ? mama zabrała mnie na przesłuchanie do orkiestry działającej przy Szklarynce, czyli ówczesnym Zakładowym Domu Kultury Huty Szkła. Od początku byłem negatywnie nastawiony do tego pomysłu, więc kiedy zakwalifikowano mnie jako trębacza i dostałem instrument… cóż ? kilka razy wylądował pod łóżkiem. Po prostu uparłem się, że nie będę tego robił! Przymuszany do ćwiczeń, dopiero po trzech miesiącach, kiedy wydobyłem z trąbki pierwsze sensowne dźwięki, stwierdziłem, że to może być fajne. Zabrałem się do pracy ? i ciągle było mi mało grania. Po zakończeniu swoich zajęć biegłem na piętro MDK, gdzie grali doświadczeni orkiestranci, i podglądałem ich przez uchylone drzwi… Dopiero po dwóch latach zaczęło być lepiej, ale… niedługo potem różne życiowe zdarzenia spowodowały, że instrument wylądował na półce, obraziłem się na niego i na orkiestrę na dwa lata. Na szczęście potem, kiedy przypomniałem sobie o trąbce, już pierwszego dnia zakochałem się w niej na zabój!
? Nadrobiłeś stracony czas?
? Rozpoczęła się naprawdę intensywna praca ? wtedy w Domu Kultury portierzy dyżurowali przez 24 godziny na dobę, więc korzystałem z możliwości ćwiczeń w każdej wolnej chwili, nieraz nawet zostawałem na noc. Teraz z różnych powodów, również zawodowych, nie spotykam się z tymi muzykami, ale jest tam bardzo wielu ludzi, z którymi bardzo chętnie bym pomuzykował… W Polsce nie szanuje się tego typu orkiestr, a na świecie wywodzi się z nich cała masa znakomitych instrumentalistów, nie tylko jazzowych, ale również rockowych. A druga sprawa to wspaniała atmosfera takich orkiestr ? wielopokoleniowość muzyków, często kontynuowanie rodzinnych tradycji muzycznych to również ważny element edukacji i kultury muzycznej.
? Nie poprzestałeś na orkiestrowej edukacji…
? Za radą mojego przyjaciela, znakomitego trębacza Marcina Ołówka, poszedłem do szkoły muzycznej na Krasińskiego w Warszawie. I to był chyba jedyny raz, kiedy Marcin pomylił się w sprawie muzyki ? klasyczna gra na trąbce okazała się zupełnie nie dla mnie! Nie czułem tego zupełnie, choć wyniki miałem niezłe, zajmowałem nawet jakieś wysokie miejsca w konkursach ogólnopolskich. Przeniosłem się na Bednarską ? na egzaminie wstępnym akompaniowali mi ludzie, których pierwszy raz widziałem na oczy, uzgodniliśmy tylko tonację, tempo… i zdałem na wydział jazzu! Nieżyjący już profesor Majewski powiedział mi potem, że na egzaminie nie za dobrze mi poszło, ale ?trąba paliła? ? dlatego mnie wzięli.
? Dziś jesteś zawodowym muzykiem, współpracujesz na stałe z ośmioma zespołami ? ostatnio współtworzyłeś bardzo ciekawe nagrania, które w lutym ukażą się na rynku.
? Zadzwonił do mnie przyjaciel, kontrabasista Piotr Filipowicz, z którym regularnie współpracuję, i zaproponował zagranie koncertu z jazzowymi wersjami przebojów Michaela Jacksona. Wypełniliśmy tym pomysłem warszawski jazzowy klub Tygmont w czasie wakacji, co jest nie lada osiągnięciem. Nagraliśmy materiał demo, szybko znalazł się wydawca ? jest nim Polskie Radio. Każdy utwór był odsłuchiwany przez rodzinę i spadkobierców Jacksona, wszystkie nasze wersje uzyskały ich aprobatę. Kilka dni pracy w studiu wystarczyło, żeby zarejestrować dziewięć utworów na płytę ? oczywiście nagrywaliśmy ?na setkę?, czyli graliśmy razem, jak na koncercie czy próbie. Termin premiery wyznaczyliśmy na ostatnie dni lutego i na razie wszystko wskazuje na to, że go dotrzymamy.
? Mamy szansę usłyszeć cię znowu na lokalnej scenie?
? Bardzo bym chciał, ale to zależy od organizatorów takich wydarzeń…