Dokumenty i zdjęcia sprzed lat dają świadectwo lat, z których pochodzą ? nie dają jednak pełnego ich obrazu. Brak w nich emocji ? te może przekazać tylko człowiek we wspomnieniach. O dawnym Wołominie opowiada Józef Wiśniewski.
Dzielnica Wołomin-Las, w której wówczas mieszkałem, prezentowała się zupełnie inaczej niż dziś… Każde podwórko żyło ? w ogrodzie pracowali ludzie, bawiły się dzieci. Często dla melioracji terenu kopano stawy na podwórkach, co jeszcze bardziej wzbogacało świat otaczającej nas przyrody. Na każdym podwórku niemal obowiązkowo były króliki, często kozy, kury, kaczki, gęsi czy perliczki. Powszechne było hodowanie gołębi. Każde narodziny królików czy wyklucie się piskląt było dla nas, dzieciaków, wydarzeniem. Znaliśmy rosnące na łące zioła i ich zastosowanie. Ludzie żyli obok zwierząt, dzielili się ze sobą wiedzą o nich, dużo rozmawiali. Specyficznym miejscem spotkań i dyskusji hodowców był targ ? oprócz wiedzy można tam było też zdobyć pokarm dla zwierząt, choćby z resztek warzyw po całym dniu handlu. Dziś mówimy o tym: życie w zgodzie z naturą. Wtedy innego życia nie było…
Rozmawialiśmy nie tylko o naszych podopiecznych ? byliśmy przecież dziećmi, mieliśmy głowy pełne marzeń… Rozmawialiśmy o nich godzinami! Przeważnie się spełniały ? bo jeśli nie masz marzeń, nie masz sensu życia! Dziś z przerażeniem obserwuję młodych ludzi skupionych na nauce, studiach, potem zdobywaniu pracy i pieniędzy ? ale pozbawionych marzeń i ciekawości świata.
Tylko w centrum miasta nie było przy domach ogródków czy warzywników, kilka kroków dalej każdy miał je obok domu. Place miały wielkość ćwierć morgi ? był to wówczas najmniejszy plac, jaki można było rejentalnie kupić. Mniejsze działki można było nabyć ? ale tylko w wieczystą dzierżawę, czyli 99 lat. Warto przypomnieć definicję obszaru morgi: to taki kawałek ziemi, jaki chłop jest w stanie zaorać w ciągu dnia w parę wołów. Dziś przyjmuje się, że to 5660 metrów kwadratowych.
W okresie międzywojennym najpiękniejsza w Wołominie była… atmosfera. W soboty pracowało się do 14.00, w niedziele odbywały się potańcówki na Helenówce. Wydaje się, że życie wówczas było bardzo ciężkie ? skąd więc tak miłe wspomnienia? Może to specyficzni mieszkańcy… Tak jak i dzisiaj, tak wtedy wielu mieszkańców sprowadzało się do Wołomina ? zarówno ze wsi, jak i z Warszawy. Ziemia była tu tania, często lepiej było kupić plac, postawić domek i nie płacić komornego, które było zmorą dla ludzi niemających stałego zatrudnienia.
Wyraźnie rzucało się w oczy rozwarstwienie społeczne ? ludzie, którzy sprowadzili się tu ze wsi, byli często analfabetami, mówili rozpoznawalną od pierwszego kontaktu gwarą, inaczej się ubierali, mieli zupełnie inne podejście do wielu spraw. Jako dzieci też widzieliśmy to od razu ? nasi rówieśnicy z rodzin pochodzących ze wsi mieli na przykład spodnie z nogawkami do połowy łydek… Jak to wyglądało! Zarówno sposób mówienia, jak i ubiór były wówczas bezlitośnie wykpiwane przez dzieci i młodzież… Dzieci nosiły wówczas krótkie spodnie przez cały rok, w zimie zakładało się pończochy.
Pieniądze i praca
Stała praca wiązała się przede wszystkim ze stabilizacją, możliwością otrzymania bankowego kredytu. Robotnik z łopatą, przy ciężkiej, fizycznej pracy miał 2 złote dniówki. Służąca zarabiała miesięcznie od 15 do 25 złotych, oczywiście plus jedzenie. Lepiej zarabiali rzemieślnicy, choćby stolarze, cieśle czy kowale ? niezwykle szanowano dobrych fachowców, o ich pracy opowiadano legendy. Funkcjonowała wówczas praktyka ?terminu?, czyli nauki zawodu u rzemieślnika. Trwała trzy lata ? zdarzało się wprawdzie, że majster wykorzystywał terminatora do prac domowych, jednak zazwyczaj poświęcano ten czas na rzetelną naukę fachu. Po trzech latach uczeń miał już ?fach w ręku? ? następowało wyzwolenie… Mieli przed sobą dwie drogi ? mogli być mistrzami albo… partaczami. Marzeniem była praca państwowa, w gazowni czy na kolei, dobrze też zarabiali pracownicy w dużych, warszawskich firmach. Mój brat na przykład zdobył posadę u Haberbuscha, potentata piwnego w tamtych czasach, i zarabiał kilkanaście złotych dziennie! Listonosz zarabiał około 120 złotych, początkujący nauczyciel ? 140 złotych, doświadczony nawet 160. Ten awans finansowy był wówczas wpisany w warunki umowy z pracodawcą. A ówczesne ceny? Kilo białego chleba luksusowego kosztowało wówczas 33 grosze, kilo razowego ? 20 groszy. Sto kilo żyta to około 18 złotych, pszenicy ? jakieś 22 złote. Kilogram kartofli kosztował 6 groszy, przy zakupie 100 kilogramów można było utargować cenę 4 złote. Ziemniaki były dużo tańsze, stanowiły główne pożywienie dla inwentarza…
Dwa złote, 5 i 10 ? były srebrne… To miało wówczas niesłychany powab! Pokazały się pierwsze monety z Piłsudskim, który wtedy nie cieszył się jakąś szczególną, wielką popularnością ani uznaniem. O księdzu Skorupce mówiło się półgębkiem… Dlaczego? Wtedy, przed wojną, często słyszałem westchnienia: o, tak to było za starych, dobrych czasów… Aż kiedyś spytałem: kiedy to były te dobre czasy? Za cara! ? usłyszałem… Dopiero później zrozumiałem, że ludzie tęsknili za stabilizacją, bali się zmian, nowej waluty, nowych zasad.
We wtorki na placu stało zawsze kilkanaście chłopskich furmanek, a w czwartki odbywał się duży targ ? ciężko było przejść pomiędzy furmankami, trzeba było uważać, żeby nie ubrudzić się o smar z wystających osi chłopskich wozów. Łatwo było wtedy poznać, z kim ma się do czynienia ? oczywiście po ubraniu… Moim ówczesnym marzeniem był widok ulicy, na której wszyscy są porządnie ubrani, żeby ubiór nie ustawiał od razu ludzi na drabinie społecznej.
Żydzi
Oprócz różnic w stanie posiadania łatwo też było zauważyć i inne… Najbardziej wyróżniali się na wołomińskich ulicach Żydzi, a było ich tu niemało.
Centralna i najważniejsza w mieście ulica Kościelna była brukowana za mojej pamięci. Stały przy niej żydowskie sklepiki, niziutkie ? ręką można było do dachu dotknąć. Wypchane były po brzegi wszelkim towarem, handelek odbywał się cały dzień. Pomimo antyżydowskich plakatów z hasłem ?Nie kupuj u Żyda?, które można było znaleźć na płotach i murach, i tak zaopatrywano się właśnie tam. Dokuczano im jednak na każdym kroku ? a to dzieciarnia wrzuciła kota do bożnicy, a to w zimie obrzucano ich pigułami ze śniegu… Wszystko to świadczyło o bardzo niskiej kulturze.
Nienawiść przychodzi sama, kultury trzeba się uczyć…
W Wołominie była legalna bojówka antyżydowska; do takiej bojówki należał mój najstarszy brat. Na czym to polegało? Chodzili wieczorem, sporą grupą po mieście, i kiedy spotkali jakiegoś Żyda, to spuszczali mu łomot. Ktoś zawsze wezwał policję, która po zjawieniu się na miejscu zawsze brała w obronę Żydów, co często spotykało się z oburzeniem świadków… Kiedyś Żydzi zorientowali się w liczebności takiej grupy bojówkarzy, zorganizowali większą siłę i spuścili im ciężkie manto. Mój brat, ciężko pobity, został zaniesiony na marynarce do lekarza ? doktora Franka, który był Żydem. Ten wyszedł, spojrzał i powiedział: bandytom pomocy udzielał nie będę! Przynieśli więc brata do domu, a moja mama była oburzona, że lekarz odmówił mu pomocy. Nie chciała zrozumieć, że brat szukał guza ? i go znalazł.
Ignorancja i niechęć do Żydów była dość powszechna ? dopiero jako dość duży chłopak dowiedziałem się, że Jezus był Żydem. Nie mieściło mi się w głowie, że w tabernakulum czcimy żywego Jezusa, a tuż obok mówi się, jak należy Żydów nękać i uprzykrzać im życie ? bo nie oszukujmy się: w podsycaniu tej niechęci niektórzy księża też mieli swój udział. Na szczęście w czasie wojny nie zdarzyło się w naszych okolicach, by jakiegoś Żyda zamordowano dla rabunku, co zdarzało się wówczas w Polsce nagminnie.
Szkoła
Niegdyś słowo ?uczeń? brzmiało pięknie, a o dobrym uczniu dużo się mówiło. W szkole nie umieć czegoś było wielkim wstydem, a umieć ? zaszczytem. Inaczej traktowano sprawy honorowe, nawet wśród dzieciaków, których wtedy wszędzie było pełno… Przy 16-letnim chłopaku nie mogło się zdarzyć, żeby silniejszy tłukł słabszego ? bo i bójki się zdarzały…
W szkole uczono wielu piosenek ? do dziś pamiętam wiele pięknych melodii, a przede wszystkim ? mądrych tekstów. Śpiewano je potem przy każdej okazji ? i w domu, i na podwórku, podczas zabawy i w czasie pracy. Moja mama zawsze śpiewała przy zamiataniu, ojciec ? choć fałszował niemiłosiernie, to zawsze śpiewał na cały głos! Wydaje mi się, że ma to niesamowity wpływ na psychikę człowieka ? nawet, jeśli jest ci źle, popadniesz w jakąś biedę ? pieśń zawsze poderwie do czynu, poprawi nastrój i doda energii.
W szkole oczywiście obowiązywały granatowe fartuchy z białym kołnierzykiem. Do szkoły wszyscy podchodzili wtedy z szacunkiem, słowo ?uczeń? brzmiało dla nas niemal dostojnie… Nauczyciel to był KTOŚ! Kiedy przechodził koło nas w czasie przerwy, to każdy stawał na baczność, przerywając harce ? i nie przynosiło to nikomu ujmy!
To, czego uczono wtedy w szkole, pozostawało w człowieku na całe życie… Jeśli nauczyciel uczył na przykład języka polskiego, to uczył SŁOWA POLSKIEGO. Uczyliśmy się mówić publicznie, ćwiczyliśmy emisję głosu, odpowiedni ton. Ja sam naśladowałem ton głosu i sposób mówienia moich nauczycieli ? imponowali mi, podobał mi się sposób, w jaki mówią.
Utkwił mi zwłaszcza w pamięci mój nauczyciel przyrody i geografii ? był to człowiek zupełnie szczególnego formatu, nazywał się Józef Świerczyński. Prowadził on koło szkoły ogród, w którym hodował to wszystko, co powinno rosnąć przy domu każdego z nas, uczniów. Oprócz tego, że pokazywał nam tam marchewkę czy pomidory, to zachęcał nas, abyśmy w swoich przydomowych ogrodach mieli kawałeczek dla siebie. Chciał, abyśmy obserwowali rozwój i wzrost swojej własnej rośliny, aby ona zmieniała się razem z nami. Wzbudzał w nas trwające we mnie do dziś zainteresowanie światem przyrody. Podobnie podchodził do nauczania geografii ? zakładał, że możemy trafić do miejsc, o których uczymy się z książek, i że ta wiedza będzie nam praktycznie potrzebna. Dodatkowo pan Świerczyński był jedynym chyba nauczycielem, który nie stosował kar cielesnych dla utrzymania porządku w klasie, nawet nie stawiał do kąta… Prowadził po prostu zajęcia w taki sposób, że nie musiał tego robić.
Wojna
Bitwa pod Ossowem zrobiła coś okropnego ze świadomością społeczną… Wydawało nam się, że Polak może wszystko! Jako dzieci byliśmy oswojeni z wojną, mówiło się o niej dużo, czuliśmy, że zbliża się do nas… I czekaliśmy na nią, jak na coś wspaniałego ? byliśmy pewni, że jak tylko Niemcy ruszą na nas, to rozprawimy się z nimi w trzy dni! Rzeczywistość była zgoła inna… To był piątek, byłem u spowiedzi, u komunii ? bo to przecież pierwszy piątek miesiąca… Na niebie pojawiła się chmara samolotów z pobliskiego lotniska, obserwowałem je, stojąc w ogrodzie, i myślałem: jakaż ta Polska jest potężna! Mój brat służył wówczas w artylerii, w Rembertowie. Kiedy przechodzili przez Wołomin, wpadł na chwilę do domu, a ja patrzyłem za nim, kiedy odchodził, i myślałem: jaka to będzie chwała! Nasza artyleria ich rozniesie! Kilka dni potem musiałem zmienić zdanie. Brat wrócił szybko ? ze 116 chłopa zostało siedmiu żywych…
Wołomin właściwie nie ucierpiał we wrześniu ? 10 września 1939 r., w moje urodziny (kończyłem wtedy 13 lat), przeżyliśmy jedno, zupełnie niepotrzebne bombardowanie. Nasz sąsiad, niejaki Nowaczek, miał karabin, i ostrzelał jakiś nisko lecący niemiecki samolot. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź ? po kilkunastu minutach rozpoczęło się bombardowanie. Zginął wówczas najpiękniejszy chyba tenor w Wołominie, pan Cholewiński. Równać z nim mógł się tylko głos pana Balona, nauczyciela, który uczył mnie w czwartej klasie.
Po kilku dniach spokoju w mieście pojawili się Niemcy, a wraz z nimi żarty: ? Kumie, widzieliśta Niemca? Rycht cłowiek! (podobny do człowieka!).
Materiał przygotował
Łukasz Rygało
Mam nadzieję, że także z redakcji…
Alicjo o co ten lament?
Przecież zapewne nie masz kontraktu na wyłączność, ja tam uważam że redakcja ma prawo do usuwania postów a Twoich to już w szczególności. Ciesz się że wogóle cię tolerują.
Przeceniasz wartość swoich pseudo-historycznych wywodów. A twoja ,,tfurczość,, poetycka to już szlakiery brukowo-rynsztokowe.
powinnam ci powiedzieć
-inspiruje mnie …
gdy naturszczyk z gołym tyłkiem
jednym swoim cienkim wpisem
chciałby kogoś sponiewierać
jak kastracik wątłym z….. !
@Alicja staje się wulgarna-redakcja nie powinna tolerować takich postów.Świetny i jakże prawdziwy artykuł o naszym mieście,proszę o więcej takich.
i jak zwykle pyskówka…. : (
Pan Józef autor wspomnień to wspaniały pełen życzliwości do ludzi człowiek….. chociaż trochę się zdenerwował że te małe żydowskie sklepiki umieściłeś Łukasz na Kościelnej , ponieważ one były na przeciwko dzisiejszego skweru Wodiczki na ulicy Leszno (obecnie Moniuszki). Ulica Kościelna w pamięci Józefa to elegancka brukowana ulica z zupełnie innymi sklepami. Miał też pretensję o napisanie że samoloty przyleciały z pobliskiego lotniska, nawet powiedział że ludzie pomyślą że coś mu się na starość już w głowie miesza, ponieważ w pobliżu nie było żadnego lotniska…… Od przyjaciela Józefa i jego równolatka (1926 r) usłyszałam że na terenie Huraganu było kilka zbiorników z wodą (glinki) i do tej najgłębszej (nazywano ją pieciosążniówką)podczas likwidacji getta wrzucono martwe ciała wielu mieszkańców pochodzenia żydowskiego. Taką informację przekazywali sobie ówcześni wołominiacy….
Wiesz… jest film, można sprawdzić :) Lotnisko „pobliskie” też było – w Zielonce. Ulice mogłem pokręcić, ale sprawdzę.
Pozdrawiam Pana Józefa, tacy ludzie są potrzebni. Przyłączam się do uge, prosimy o więcej opowiesci tego rodzaju i od takich ludzi
Szkoda,że taki artykuł jest także okazją do pyskówek, wypisywania bzdur nie na temat, obrażania, wykluczania itp. To przynosi wstyd.Dziwi mnie też, że ci którzy prezentują jawna wrogość do tego pisma komentują tu. Ja jeśli mam negatywne zdanie o jakiejś gazecie to po prostu jej nie czytam a tu odwrotnie – najwięcej wrogów. czy nie mogą oni sobie stworzyć własnej gazety i tam wypisywać co chcą a nie tu zakłócać dyskusję. Takie zachowanie świadczy o podstawowych brakach w wychowaniu.
A bo oni piszą żeby zaistnieć. W realu im nie idzie to tu się wyżywają.
Tak sądzę również, bo żeby coś powiedzieć publicznie to trzeba i na temat i jakoś te zdania zbudować i jakąś myśl w nich zawrzeć a nade wszystko nie da się tak bezkarnie obrażać, opluwać, lżyć. Trzeba argumentować to co się chce dowieść a tu nie trzeba. Ktoś napisze, że dwa razy dwa jest cztery, a tamten , że to prowokacja polityczna , głupota, brak argumentów itd, itd , itd aż do usrania. No i o czym tu z takimi gadać?
Chyba się mylicie, Panowie. Jeśli ktoś decyduje się zostać wydawcą i redaktorem, to musi podjąć decyzję o tym, co chce wydawać. Albo się wydaje gadzinówkę, albo regionalny periodyk. I nie należy tworzyć otoczki poczytności wokół gadzinówki. Każdemu wolno czytać, każdemu wolno komentować.
To chyba jakaś pomyłka. Ja pisałem o czymś zupełnie innym. Oczywiście, że każdy może wszystko komentować jak chce : może twierdzić, że dwa razy dwa to nie jest cztery, że ziemia jest płaska, że to słońce wokół niej krąży to wszystko oczywiście można. Nie ma takiego zakazu. Tylko pytam: kim jest ten, który tak twierdzi? Twierdzenia i pytania wszelkiego rodzaju są dozwolone, tylko niektóre z nich kompromitują autora. I to jest o tym.
@georgios – zdecydowanie przyznaję ci rację, wydawca w swojej gazecie umieszcza i reprezentuje własny pogląd i takie jego prawo. Ale niejakie Alicje wypisują tu bzdury najczęściej nie na temat, obelgi pod adresem redakcji i innych adwersarzy a jeszcze mają pretensje że czasami ich wpisy są blokowane.
Pan Urbanowski pisze komentarze z którymi ja także często się nie zgadzam, ale to nie powód aby Go za to poniżać.
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem @SN (cytat),,Chyba się mylicie, Panowie. Jeśli ktoś decyduje się zostać wydawcą i redaktorem, to musi podjąć decyzję o tym, co chce wydawać….
Ja myślę że wydawca ŻP dokładnie wie co wydje, zaś ci którym te treści są obce to mają przecież do wyboru cały szereg innych pism.
Alicji jednak nie chodzi tu o komentaze i treści, ten osobnik znalazł sobie miejsce gdzie w taki właśnie sposób daje upust swoim frustracjom.
Pozdrawiam.
Zgadzam się w 100%. Pozdrawiam
Sol, komentuje Pan zdanie wyrwane z kontekstu. Gdyby Pan przeczytał uważnie mój komentarz zrozumiałby Pan, że mam wątpliwości co do tego, czy ŻPW to poczytny periodyk regionalny, czy zwyczajna gadzinówka. Po jakości artykułów redakcyjnych trudno się zorientować, bo są one bardzo różne i często odnoszę wrażenie, że są pisane pospiesznie, bez należytej staranności. Wolno mi czytać i poczytne journaux d’opinion, wolno mi czytać gadzinówki. Jesteśmy wolnymi ludźmi w wolnym kraju. Problem tkwi w braku umiejętności czytania ze zrozumieniem – przypadłości powszechnej w obecnych czasach. A sfrustrowana nie jestem, co najwyżej zniesmaczona, zniesmaczona poziomem artykułów, ich jednostronnym zabarwieniem, chociaż ŻPW to nie organ żadnej partii, komentarzami-pyskówkami. Pismo regionalne ma swoje prawa i z korzyścią dla mieszkańców regionu powinno ich przestrzegać.
@SN – ale co chcesz przez to powiedzieć,bo Twojej wypowiedzi brak niestety klarowności. Wystarczy powiedzieć, przepraszam tamta moja wypowiedź niestety była zła. Tyle. Przecież to żaden wstyd błądzić (humanum est errare) nikt o to nie będzie miał pretensji ale po co zaraz dorabiać do tego ideologię?
Georgios, moja wypowiedź nie była zła, bo napisałam to, co uważałam i uważam za stosowne. Skonstatowałam pewne, jak mi się wydaje, powszechnie znane fakty. Trzeba rozumieć czytane teksty, nawet te, które zawierają treści niekoniecznie oczekiwane przez interlokutorów, przelane na „papier” w takiej formie, która nie może ich urazić, bo jej nie zrozumieją. Proste?
Nie, prostackie
Jak ktoś nie ma argumentów to się ucieka do takich form wypowiedzi. To się nazywa resentyment. Pisać sobie można wszystko, już o tym pisałem ( vide post nr. 62). Dyskutować dalej nie zamierzam bo sprawa nie jest warta kłótni, która chcesz wywołać. Zakończmy więc na tym , bo to już pyskówka.
Georgios, aspirujesz do grona wołomińskiej inteligencji, aspiruj dalej… I kup sobie słownik języka polskiego, przyda się.
Ja nie aspiruję, ja jestem. Ale proszę cie , nie rób wiochy , dobrze.
Kochani ja mieszkam w Wołominie od 35 lat i szanuję każdego mieszkańca, który nie działa na moją szkodę. I nie ważne czy to Chińczyk, Wietnamczyk a może Czeczen i może Żyd, który jak czyta te haniebne komentarze to nie wie jak ma zareagować. Ja bym powiedziała jedno. Jestem z Wołomina ale tu też są podli obywatele, też Polacy jak ja a rasizm mają we krwi. Ale to miasto jest moje i ich,tu mam przyjaciół,to miasto moich przodków i im wybaczam. A wracając do przeszłości w sercu, każdy powinien mieć miejsce dla pamięci zmarłych. Ja je mam! I nie ważne jest pochodzenie zmarłego. Ważne, że był obywatelem tego kraju, kochał go całym sercem, kochał swoją małą ojczyznę, miasto gdzie żył, tworzył i umarł.
@baba, a kiedy miałaś urodziny, czemu nic nie piszesz, byłaś 45 a już jesteś 50?
tomisio ja jestem 50+ a 45+ to inna osoba.
A to sorki, a już chciałem życzenia składać.
Tomisio, jestem baba45+, chociaż powinnam zmienić nick na baba50-.W odróżnieniu od baby50+ w Wołominie mieszkam od urodzenia. I ręce, i nogi, i biust mnie opadają jak te wpisy na forum czytam. Szczególnie dziwi mnie huśtawka nastrojów i kondycji umysłowej niektórych forumowiczów: na początku czytają ze zrozumieniem i dyskusja toczy się na temat, a później popadają w umysłowe otępienie i pęd do krytyki, i albo nie rozumieją, albo udają, że nie rozumieją. A poziom artykułów redakcyjnych szuka kolejnego poziomu dna. Szkoda, bo periodyk lokalny z podobnymi artykułami, promujący miasto i region jest potrzebny.
Georgios, wiele razy podzielałam Twoje stanowisko w wielu sprawach, ale dziś muszę się nie zgodzić, bo SN w bardzo jasny sposób /jak na jej możliwości – łopatologicznie/ wyjaśniła to, co każdy obywatel wiedzieć powinien. W temacie wolności osobistych, oczywiście. I jej wypowiedź była prosta, a Twoja odpowiedź prostacka. Możesz się na mnie obrazić, ale tym razem SN miała rację. Odrzuciłam babską solidarność, chociaż nie mam pewności, czy SN to kobieta, czy mężczyzna, bo na forum to różnie bywa.
Mnie a kolei dziwi, że artykuł o Wołominie został wykorzystany do słownych przepychanek podobnych do tych, które zwykle powstają pod tekstem pana Urbanowskiego. Przeglądając to forum doszłam do wniosku, że teksty w drugiej strony gazety służą tylko do tego, by komentujący ulżyli sobie, a na resztę artykułów nikt nie patrzy. Skoro nikt nie komentuje merytorycznie, to może by redakcja ŻP w ogóle zamknęła komentarze? Będzie spokój, a pyskówek nie żal.
Racja!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Święta racja!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
A mojsza racja jest bardziej mojsza od twojszej
A moja jest najmojsza z najmojszejszych.
Nieprawda moja jest najmojszejsza z najmojszejszychszejszych
A moja jest jeszcze bardziej szejsza i szejszaszejszejszaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
A niech tam , niech przyjdzie negocjator.