Podobno jeśli gdzieś na świecie spotka się trzech przypadkowych Amerykanów, to zaraz znajdują płaszczyznę porozumienia, zakładają stowarzyszenie, wybierają prezesa, skarbnika i sekretarza i zaczynają działać. Nieistotne jest, czy połączyła ich pasja zbierania znaczków, pomysł na budowę placu zabaw dla dzieci czy misja zmieniania świata (oby na lepsze!) – wspierają się, bo wiedzą, że razem mogą więcej, bo są silniejsi. Jeśli zaś gdzieś na świecie spotka się trzech Polaków, to zaraz pokłócą się o politykę, piłkę nożną albo inny, równie ważki temat na który nie mają wpływu, po czym rozejdą się wzburzeni do swoich domów i będą gadać do telewizorów.
Mamy to chyba we krwi – niektórzy nawet żyją z tej ciężkiej pracy, jaką jest rzucanie kłód pod nogi tym, którzy próbują do czegoś dojść czy coś z mienić… Ale przecież nie o polskiej polityce chciałem tu pisać, ale o naszej szarej codzienności. Tym razem o ludziach, którzy nie dzielą swego czasu jedynie na pracę, posiłek i sen, ale potrafią go nieco wygospodarować i poświęcić dla innych. O tych, którzy są w stanie wyskubać z portfela parę groszy, a czasem nawet parę stów i wspomóc tych, którzy tego potrzebują, nie licząc na żadne profity. No, może przesadzam – czasem mają nadzieję na uśmiech i na to, że ich praca i pieniądze nie pójdą na marne.
Potocznie nazywamy ich „frajerami”.
To wymierający gatunek, bo takiego naiwniaka łatwo wykorzystać, ale po kilku takich „użyciach” frajer najczęściej hardzieje i nie wraca do radośnie wcześniej praktykowanego trwonienia swego czasu i pieniędzy. Bywa, że z czasem sam staje się łowcą swoich wcześniejszych pobratymców – dobrze zna psychikę swoich ofiar, więc łatwo mu przychodzi wyprowadzanie ich w maliny. Wilk w owczej skórze…
Frajerzy nie podlegają ochronie prawnej, nie ma dla nich nawet okresu ochronnego. Często nawet rodzina wystawia ich na strzał, bo w domu pożytku z nich niewiele… Muszą się bronić sami. Niedobitki nieszczęśników zawarły ostatnio sojusz, który w zamyśle ma służyć wymianie informacji o zagrożeniach ze strony drobnych cwaniaczków. Zaczynają się organizować, spotykać, naradzać. Wybierają spośród siebie „Frajera Roku”, który zostaje przewodniczącym Sojuszu.
Są frajerami – i są z tego dumni. Serio.
Łukasz Rygało