17 września wspominaliśmy dzień sprzed 73 lat, kiedy to niespełna trzy tygodnie po wybuchu II wojny światowej wojska radzieckie przekroczyły na wschodzie granicę Polski jako jej drugi najeźdźca. Tego dnia Sybiracy obchodzą swoje święto ? dzień pamięci o trudnych dniach na zesłaniu i tych, którzy nigdy nie wrócili z nieludzkiej ziemi.
Choć Sybiracy i ich rodziny jednoczą się szczególnie w ten dzień, przywołuje on przykre wspomnienia, nierzadko bolesne i smutne. Tych, którzy pamiętają zesłanie, została już garstka w Wołominie, rok w rok jednak spotykają się przy tym samym pomniku poświęconym Sybirakom, których dotknęły wywózki na Wschód w latach 1939?1956.
? Wywieziono nas sześć osób ? po zakończeniu uroczystości opowiada mi o tamtych latach pani Maria Sobolewska, prezes honorowy Związku Sybiraków. Wywieziono ją na Syberię wraz z rodziną, gdy była dzieckiem. ? Wiem, pamiętam, ale jak żeśmy pytali mamy potem, gdzie byliśmy wywiezieni, to mama płakała, nie chciała nic mówić. Wywieźli nas w czerwcu 1941 roku, zabrali z domu, na furmanki, do Łomży, a potem przez Białystok do Kazachstanu.
Mój ojciec był muzykantem i kierowcą, stryjek był muzykantem, fotografem i krawcem, więc dzięki temu jakoś sobie na zesłaniu radziliśmy. Jak chcieli coś ukraść ? drzewo, czy coś do jedzenia ? to jeden grał, a drugi szedł kradł. A Rosjanie bardzo lubią muzykę.
Mama mi mówiła ?Dziecko, ty się ciesz, że Rosjanie są, jacy są, bo to Rosjanka ciebie uratowała, przynosiła ci mleko, od swojego dziecka zabierała?. Oni tak samo cierpieli jak my. Taki był system. Oni mieszkali w swoich chatach, a my w takich długich jakby stajniach, na słomie.
Opowiadała mi mama, że pewnego ranka budzą się i patrzą, a pod moim posłaniem jest bardzo wysoko, patrzą co jest, a tam wąż leży zwinięty… Mężczyźni mnie jakoś podnieśli i jego… no i zupę ugotowali. Jedliśmy, co tylko się dało.
Pracowaliśmy, nie tylko silni, ale i słabsi w tajdze wycinali drzewa, także kobiety i dzieci. Kto nie dał rady i z głodu umarł, to zostawał przy tym drzewie. I nie chowano ciał w ziemi. Jak śnieg był i ponad 40 stopni mrozu, to zostawiali, przyszedł w nocy wilk i zabrał… Tam nie ma ciał, nie ma nic.
Tak mówili ?Nie pracujesz, to nie jesz?. Dali kawałeczek chleba na całą rodzinę, to matka nie wiedziała, co z tego chleba zrobić. I nie wolno się było nawet modlić…
Gdy mój ojciec poszedł do wojska, a mama była bardzo chora, wyruszyliśmy z transportem z Armią Andersa. Pamiętam Afrykę, przez którą wracaliśmy do Polski. Mam zdjęcie na krokodylu! Armia Andersa poszła dalej, a my zatrzymaliśmy się w Afryce, ale już wtedy otrzymaliśmy inne jedzenie i żołd wojskowy, wtedy już nam było lepiej. Wszyscy wróciliśmy do Polski ? opowiada pani Maria Sobolewska.
Janina Stasiszyn