Ewelina Kasprzak
Kiedy w roku 1989
nastąpiła zmiana ustroju politycznego i rozpoczął się proces
przemian, zaistniał również oczywisty fakt, że nastąpi przełom
w formie, zakresie i jakości przekazu informacji. Jak grzyby po
deszczu pojawiały się kolejne tytułu czasopism. O niektórych
nikt z nas już nie pamięta – naturalna selekcja czyniła swą
powinność. Co było przyczyną tego, że pomimo tak wielkiego ryzyka,
wiele zespołów redakcyjnych chciało, wręcz pragnęło, aby za
pośrednictwem ich gazet ogarnięta nową rzeczywistością Polska
pozyskiwała najświeższe wiadomości? Była nią WOLNOŚĆ SŁOWA, która
chciała być podyktowana prawdą. Ta WOLNOŚĆ SŁOWA wprawiała w ruch
setki, podekscytowanych nowym tematem, piór. Ta WOLNOŚĆ SŁOWA,
którą powoli przystosowano do dzisiejszych czasów,
niejednokrotnie modyfikując ją w DO-WOLNOŚĆ.
Jak rozpoznać
do-wolność na łamach czytanej przez nas gazety? Przystąpmy do
poszukiwań. Rozkładamy strony takiego to a takiego czasopisma i, o
zgrozo, jeśli czytamy, że wokół nas jest tylko i tylko źle, a
wszelkie inicjatywy, próby zmian na lepsze zasługują jedynie
na ostrą krytykę, to możemy być pewni, że trafiliśmy na przejaw
do-wolności. Czasem do-wolność osiąga apogeum w swym wyrachowaniu,
potrafi bowiem uwziąć się, z przyczyn nieznanych ogółowi, na
osoby, o których należy pisać i udowodni, że cokolwiek by one
nie uczyniły (obiektywnie pozytywnego, oczywiście), to i tak w złym
świetle da się to pokazać. A wszystko dlatego, że do-wolność
zapomniała o zdrowej, czyli konstruktywnej krytyce, która
przedstawia fakty i ocenia je, wyrzekając się stronniczości.