Marek Połomski
Do wyborów w gminach jeszcze
szmat czasu – a jednak niektórzy już bardzo poważnie się
do nich sposobią
W
związku z dynamicznym rozwojem budownictwa mieszkaniowego, w
przywarszawskiej części naszego powiatu, szczególnie w Ząbkach
od kilku zaledwie lat, bardzo szybko
i w poważnym stopniu różnicuje
się struktura przyszłego gminnego elektoratu.
Łakomy kąsek
Już obecnie, z dużym udziałem
procentowym nowych mieszkańców, jest on widziany przez aktorów
sceny samorządowej jako łakomy kąsek do „zagospodarowania”
– z myślą o przyszłym spodziewanym
sukcesie.
Trudno więc dziwić się specjalnie temu,
że niektórzy bardzo się już śpieszą, by w tych tworzących się
nowych środowiskach osiedlowych rozwinąć swój polityczny
marketing
– tak, aby jak najprędzej zapisać,
swoje co nieco, na tych jeszcze „czystych tablicach”
lokalnej świadomości.
Jak zaskakujący może być efekt szybko
postępujących zmian demograficznych, można było przekonać się w
Ząbkach podczas wyborów na burmistrza jesienią 2002 roku.
Główny kandydat, a obecny burmistrz Jerzy Boksznajder, który
dla wielu wydawał się być zdecydowanym pewniakiem, został wybrany w
drugiej rundzie.
Powodem tak nieoczekiwanej sytuacji był
fakt „zagospodarowania” co najmniej kilkuset głosów
tych wyborców, którzy mieszkali w Ząbkach od niedawna –
i na dobrą sprawę nie znali żadnego spośród ośmiu kandydatów
z pierwszej tury. W jaki zaś sposób udało się tego dokonać,
niech już pozostanie tajemnicą właściwego komitetu wyborczego.
Teraźniejszość przynosi nam już całkiem
nowe wrażenia i refleksję w temacie kładzenia podwalin pod przyszły
„rząd (nowych) dusz”. Chodzi mianowicie o dość
pouczający, ale i co najmniej kontrowersyjny przykład metody dążenia
do zyskania aprobaty społecznej w nowych środowiskach, w sytuacji
kryzysu finansowego, jaki trawi samorządy gminne od lat kilku. Otóż
część radnych miejskich proponuje coś, co nazwali „kontraktem
dla osiedli”. Miałby on, z grubsza, polegać na przekazaniu
pieniędzy z podatków tychże mieszkańców na inwestycje
na terenach ich osiedli. Chodzi oczywiście o osiedla nowe, bo stare –
miałyby po staremu; tj. płaciłyby podatki bez rozróżniania na:
nasze i nie nasze. Czyli stare osiedla płaciłyby, rzecz jasna,
zarówno na swoje potrzeby, jak i na infrastrukturę
ogólnomiejską, z której oczywiście korzystają i te
nowe. Jest to więc propozycja podziału mieszkańców gminy na
równych i nieco równiejszych – przy czym ci drudzy, to
mieliby być mieszkańcy nowych i nowo powstających osiedli.
Ten wielce oryginalny pomysł, na
sprawiedliwość społeczną w warunkach demokracji, zrodził się w
umysłach tychże radnych pewnie na kanwie kampanii wyborczej z 2002 r.
na jednym z nowych osiedli, gdzie – zupełnie nie znając budżetowych
realiów – głoszono, że nowe osiedla są przez władze gminy
pozbawiane środków, które wniosły do budżetu miejskiego
w formie podatków
i opłat…
Narzędzie
propagandowe
Okazuje się, że niektórzy radni,
są absolutnie zdecydowani na to, by tę „płytę” grać
dalej! Czy jest na to jakaś rada? – Jeżeli nawet ten pomysł
z „kontraktem dla osiedli”
trafi w końcu na barierę samorządowego prawa finansowego,- będzie
pewnie i tak służył
w dalszym ciągu jako użyteczne
narzędzie propagandowe…