Artur Zawisza – poseł PiS
Przez kilkanaście miesięcy trwała w Sejmie ukryta batalia nad przywróceniem uprawnień kombatanckich niektórym funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa i utrwalaczom władzy ludowej. Byłem na pierwszym froncie tej batalii i chętnie opiszę kilka jej szczegółów.
Jeszcze w 2002 roku SLD złożyło projekt gruntownej nowelizacji ustawy kombatanckiej, gdzie w potoku mniej lub bardziej ciekawych zmian ukryto propozycje kluczowe. Chodziło w nich o przywrócenie uprawnień kombatanckich tym, którym w ciągu ostatnich kilku lat słusznie je odebrano. Obecna ustawa nie pozwala, aby uprawnienia kombatanckie zachował np. partyzant (najczęściej Armii Ludowej), który po wojnie przeszedł do pracy w komunistycznym aparacie represji lub tym bardziej ktoś, kto otrzymał uprawnienia wyłącznie z tytułu utrwalania władzy ludowej. Jedyny i uzasadniony wyjątek w ustawie dotyczy tych, którzy skierowani byli do formacji bezpieczeństwa przez organizacje niepodległościowe (jak np. członkowie Batalionów Chłopskich kierowani do Milicji Obywatelskiej). Tymczasem SLD chciało, aby zdecydowana większość spośród pięćdziesięciu tysięcy negatywnie zweryfikowanych ponownie stała się kombatantami. Byłoby to wbrew prawdzie historycznej, preambule do ustawy kombatanckiej i orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego. Ponurym akcentem było także to, iż wnioskodawców nowelizacji reprezentował w Sejmie poseł, który sam był uprzednio tajnym i świadomym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL.
Byłem jedynym opozycyjnym członkiem podkomisji pracującej nad projektem. Wnioskowałem o opinię Instytutu Pamięci Narodowej o nowelizacji i była ona miażdżąco negatywna dla projektu. Zapraszałem na posiedzenia profesjonalnych historyków, którzy obnażali rewizjonizm historyczny i próby fałszowania najnowszych dziejów Polski. Współpracowałem z organizacjami kombatanckimi skupiającymi żołnierzy Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, którzy na własnej skórze odczuwali za młodu zbrodniczy charakter komunizmu. Mimo tego wszystkiego, byłem wielokrotnie przegłosowany przez posłów lewicy wspomaganych, niestety, przez Samoobronę i PSL. Sprawy szły w złym kierunku, ale udawało się doprowadzać, aby szły dosyć wolno.
Wiosną tego roku sejmowa komisja przyjęła ostateczny projekt nowelizacji. W tej wersji wystarczało jednostronne oświadczenie byłego funkcjonariusza, że w swych UB-eckich czasach pracował w tej formacji, ale osobiście nie robił nic złego. Jednocześnie otwierano wrota tym utrwalaczom władzy ludowej, którzy walczyli „o integralność państwa i bezpieczeństwo obywateli”, a tak przecież każdy z nich mógłby o sobie twierdzić. W tej sytuacji zgłosiłem poprawki dające większe uprawnienia weryfikacyjne Instytutowi Pamięci Narodowej, a także pytałem publicznie z trybuny sejmowej wahające się ugrupowania, czy naprawdę wiedzą, co czynią. W dniu głosowań doszło do podwójnej niespodzianki. Najpierw przestraszone i zdezorientowane SLD poparło niektóre z moich poprawek, co czyniło nowelizację nieco mniej groźną. Jednak trudno było wierzyć w czyste intencje byłych komunistów i z powodów zasadniczych głosowaliśmy jako cała opozycja przeciw nowelizacji. W momencie głosowania okazało się, że oba ugrupowania ludowe otrzeźwiały i też wyraziły sprzeciw wobec zrównywania katów z ofiarami. Stosunkiem głosów 209 do 203 nowelizacja została odrzucona. Sejm uniknął hańby. Prawda zwyciężyła.