Wyremontowana kamienica na rogu ul. Kościelnej i Mickiewicza w Wołominie przyciąga wzrok i uwagę nie tylko przez kontrast z sąsiednimi blaszanymi pawilonami. Równie barwny i intrygujący jak jego projekty jest też Andrzej Kaleta ? twórca związany z miastem.
? Twoja droga do projektowania i aranżacji wnętrz była dość kręta…
? Urodziłem się i mieszkałem przez kilka lat w Mińsku Mazowieckim, ale dzieciństwo i młodość spędziłem na warszawskim Bemowie. Początkowo bardziej kusiło mnie wykształcenie techniczne, więc… jestem technikiem budowy maszyn. Przydało mi się to później, co potwierdza tylko teorię, że wszystko, co nas w życiu spotyka, jest potrzebne i czegoś nas uczy. Wtedy jeszcze szybko wycofywałem się z wszelkich kółek plastycznych, do których zapisywała mnie wierząca w moje artystyczne zdolności ciotka… Dopiero ostatnie dwa lata szkoły średniej poświęciłem na rozwój swoich umiejętności plastycznych. Dzięki temu dostałem się na ASP, na konserwację dzieł sztuki, wydział malarstwa sztalugowego i rzeźby polichromowanej.
? To zapewne dość barwny okres w twoim życiu…
? Mimo pozornie luzackiego nastroju na akademii pracuje się bardzo ciężko. Znakomite było to, że przez cały czas nauki mieliśmy kontakt z oryginalnymi dziełami ? na przykład w Muzeum Narodowym w Warszawie. Po studiach trafiłem do Zamku Królewskiego, gdzie byłem konserwatorem dzieł sztuki. W którymś momencie odczułem potrzebę stworzenia czegoś swojego ? próbowałem głównie malarstwa, ale projektowałem też formy użytkowe. Nie porzuciłem pracy konserwatorskiej, pracowałem na przykład jako kustosz zbiorów prywatnych arystokratycznej szkockiej rodziny. Spędziłem trochę czasu w USA, wyjechałem z Nowego Jorku tydzień przez atakiem na World Trade Center.
? Co skłoniło cię do zajęcia się projektowaniem wnętrz?
? Przede wszystkim daje mi to bezpośredni kontakt z człowiekiem. Troszkę przypomina to pracę konserwatora, gdyż do każdego zlecenia trzeba podejść indywidualnie, poznać charakter, dostosować swoje pomysły i styl. W projektowanym wnętrzu nie ja przecież będę mieszkał, ale inny człowiek, nie mogę się więc kierować wyłącznie swoim gustem. Chcę tworzyć wnętrza wybiegające nieco poza to, kim w danym momencie jest ich gospodarz, wnętrza, które pozwolą mu się rozwinąć, kreować siebie.
? Jak trafiłeś do Wołomina?
? Już w czasie studiów pojawiłem się na chwilkę na tym terenie ? wykonywałem kopię malowidła ściennego z kościoła św. Trójcy w Kobyłce ? scenę chrztu Jana Chrzciciela. Ale mój związek z tym terenem jest starszy ? w Wołominie mieszkali moi dziadkowie ze strony ojca, on sam chodził tu do szkoły, choć urodził się we Francji… Najpierw on powrócił na te tereny, potem zaczął namawiać mnie ? jak widać skutecznie. W 2001 r. osiedliliśmy się z rodziną w Zagościńcu, zostawiając za sobą poprzednie miejsce zamieszkania ? Sobótkę pod Wrocławiem, razem z przyjaciółmi i źródłami dochodów.
? To dość nieoczekiwany kierunek migracji ? nie odstraszyła was ?wołomińska legenda??
? Mieliśmy oczywiście obawy wywołane przez medialny wizerunek miasta, ale życie prędko zweryfikowało ten stereotyp: spotkaliśmy tu masę wspaniałych, życzliwych ludzi.
? Twoje projekty elewacji wołomińskich kamienic wzbudzają żywe dyskusje wśród mieszkańców.
? Zawsze mówiłem, że Wołomin to najbrzydsze miasto na świecie ? a trochę świata widziałem. Cieszy mnie to, że znajduję zleceniodawców, a jeszcze bardziej ? że udaje mi się wykonywać renowacje elewacji kamienic. Dziś może te prace są uważane za kontrowersyjne, ale za kilka lat oswoimy się z nimi i ? mam nadzieję ? zbudują pewien charakter centrum miasta. Nie mamy tu pereł architektury, ale mamy pewien styl, który można wyeksponować, podkreślić, powielić. Można na przykład powielić zwieńczenia kamienic i sprowadzić je na ziemię, używając podobnych form w charakterze oparć ławek czy innych elementów małej architektury. Jestem przekonany, że odważny, oryginalny pomysł na wygląd centrum miasta zmieni życie okolicznych mieszkańców i przedsiębiorców ? podobnie, jak aranżacja wnętrza domu zmienia życie jego mieszkańców.
Rozmawiał Łukasz Rygało