? No i co, panie Mareczku ? skumałeś pan wreszcie, jak pana prosto w rogi walnęli? Ja wiem, że jedna flaszka to strata niewielka, a i dwie pan przebolejesz, ale nie dawaj się pan tak kiwać na przyszłość, bo wstyd pan dzielnicy przynosisz… Niedługo to panu tego aniołka z ronda po okazyjnej cenie sprzedadzą, jak się wieść rozejdzie, żeś pan taki naiwniak! Dalej pan nie kumasz? Już tłumaczę, jak komu z prowincji, po kolei…
Przyszedł w zeszłym tygodniu życzliwy jakiś gość i poinformował grzecznie, że się jacyś złoczyńcy jego znajomi na pańską gablotę zasadzili i niechybnie narzędzie pracy w ciągu paru dni, a raczej nocy, pan stracisz. Każdy by się przejął, nie ma co. Czy ja bym się w nocy za duży palec u nogi do zderzaka przywiązywał, to akurat nie wiem – okno trzeba by uchylone zostawić, a ja wrażliwy na przeciągi jestem, łatwo się przeziębiam. No ale nic to ? mój kaszel, moja sprawa. Pogawędziłeś pan z życzliwym, flaszeczkę mu pan z autentycznej wdzięczności zakupiłeś, zdrowia życząc. Trzy noce nieprzespane, wory pan masz pod oczami do dziś. Ja wiem, ja wszystko rozumiem ? dorobek życia. Więc jak się pański dobrodziej parę dni później pokazał i zakomunikował, że sprawę z bezinteresownej wdzięczności ze złoczyńcami załatwił od kradzieży ich odwodząc, używając perswazji i nadmienionej flaszki to tak panu ulżyło, żeś pan na kolejną butelczynę grosza nie szczędził. I to na jaką! Kolorową, zagraniczną! W pudełku jakimś frymuśnym! I jeszcze czekoladki dla koleżanki małżonki! Nie, nie ? ja wszystko rozumiem, czymże jest flaszka wobec pańskiej gabloty… Tylko pytam pana raz jeszcze ? znasz pan gościa? Nie. A ja, wyłóż pan sobie, trud sobie zadałem i na mieście języka zasięgnąłem. I co się okazuje?
Dobrodziej pański to drobny cwaniaczek z klatki schodowej na blokach, co to się własnego cienia boi, o uczniach szkoły muzycznej nie wspominając. Nie było żadnych planów ani żadnych złodziei, nikogo nie trzeba było od kradzieży odwodzić. Wyrolował pana, panie Mareczku, jak przedwojennego chłopa w sądzie. Sam te flaszki wysiorbał, drugą jeszcze czekoladkami przegryzając, bo żona dawno na niego ręką machnęła i poszła mieszkać do mamy pod Sadowne. Możesz pan mieć tylko nadzieję, że go potem tęgo łeb bolał.
Numer stary jak świat ? już za komuny władzunia tak robiła. Najpierw straszyli, że podwyżki będą ? dajmy na to, na gaz ? sześćdziesiąt procent. A jak przyszło co do czego, to robili trzydzieści. I co? Aj, jaka dobra ta władza ? tylko trzydzieści procent! Zresztą, dzisiejsza nie lepsza. Pan Czesław mówił, że parę dni temu uradzili, żeby jednak podatków lokalnych nie podnosić.
A dasz pan głowę, że mieli je podnieść? Jaka dobra ta nasza władza…
Marian z Wołomina