Edward M.Urbanowski
W każdy poniedziałek powtarza się ta sama historia. Przez pierwsze godziny pracy, pewna urzędniczka próbuje zrozumieć, a widzę to na jej zamyślonym czole, po co przyszła do biura. Jest wyraźnie zmęczona robieniem zakupów, praniem i gotowaniem w dniach, wydawać by się mogło, przeznaczonych na wypoczynek. Dopiero około południa, na pięknym błękicie jej oczu, zapalają się pierwsze iskierki. Koledzy są szczęśliwi. Magda jest już z nami!
Od kilku tygodni w wielu miastach Polski toczy się dyskusja o ustawowym ograniczeniu w niedzielę godzin pracy placówek handlowych. Zdania są podzielone. Związki zawodowe i zatrudnieni w sklepach pracownicy chcą niedzielę mieć wolną. Supermarkety, bardzo wielu klientów, jak i politycy idący za głosem swoich wyborców, nie godzą się na jakąkolwiek regulację czasu pracy tych sklepów. Mają o tym zadecydować sami zainteresowani, czyli klienci. A ludzie, i tu widzę dramat,
w swojej masie nie chcą, lub nie potrafią, dostrzec i zrozumieć drugiego człowieka. Tego stojącego cały dzień za ladą, czy siedzącego przy kasie. On przecież też ma swoje potrzeby, pragnienia i oczekiwania. Nasze pieniądze wydawane
w niedzielę, tak na prawdę, nikogo nie uszczęśliwiają. Ani personelu sklepowego ani nas, kupujących. Te marne grosze
i tak musimy wydać by żyć, a czy to zrobimy w niedzielę, czy w sobotę, zależy od naszej wyobraźni. Zresztą, już chyba minęła moda na robienie zasadniczych zakupów w supermarketach w niedzielę. Raczej jest to sobota czy nawet piątkowe popołudnie. I, o ile to moje spostrzeżenie jest właściwe, to tym bardziej nie widzę już powodu, by niedziela nie stała się dniem wolnym od handlu. Tak jest już prawie w całej Europie, i jakoś nikt z tego powodu nie załamuje rąk, a wprost przeciwnie. A może nie potrafimy być jeszcze Europejczykami?
Radom, który pierwszy w kraju wprowadził ograniczony czas pracy sklepów w niedziele, wydaje mi się, że popełnił kardynalny błąd. Na równi potraktował supermarkety ze sklepami osiedlowymi. A to jest zasadnicza różnica, w supermarketach pracują pracownicy najemni a w osiedlowych ich właściciele. Stąd wypływa jeden logiczny wniosek, że to nie rady miejskie powinny decydować o czasie pracy sklepów w tym dniu a kodeks pracy, wyraźnie zakazujący zatrudniania w niedziele pracowników. Ale to już jest sprawa naszych posłów, bo to oni są władni uchwalić stosowną nowelizację ustawy. Nie widzę więc powodu, a i sensu, by to rady miejskie, czy gminne, uchwalając stosowne uchwały o czasie pracy sklepów miały decydować o losie rodzinnych sklepików. Przecież to nie o to chodzi, by właściciele tych małych wiejskich czy osiedlowych sklepów mieli stracić, a wprost przeciwnie, to oni mają w tym dniu zarabiać. I tu chyba dochodzimy do istoty problemu. Komuś bardzo ważnemu zależy, by ten słuszny temat skompromitować, by to na ulice wyszli właściciele sklepów rodzinnych chcący pracować w niedzielę. To już tylko od nas zależy, czy zechcemy zmusić naszego posła, by wystąpił ze stosownym wnioskiem na forum Sejmu.
Nie potrafimy wypoczywać, nie szanujemy własnej historii, otępiali i zmęczeni próbujemy być mądrzejsi od innych. Ale jest to zabawa obliczona na krótki czas. To zabawa dla głupców. Po piętnastu latach transformacji ustrojowej zasłużyliśmy już chyba na odrobinę luksusu.
Nie chciałbym więcej w piątkowe popołudnie, w oczach mojej ulubionej koleżanki Madzi, widzieć już tylko spadające meteoryty..