O różnicach pomiędzy posłem krajowym a europarlamentarzystą oraz o tym czy europoseł ma wpływ na przeciętnego Kowalskiego rozmawiamy z Wojciechem Olejniczakiem, gościem debaty, która odbyła się w Kobyłce w miniony wtorek.
– Był Pan jednym z gości debaty w Kobyłce. Ma Pan doświadczenie w parlamencie krajowym jak i tym europejskim. Proszę powiedzieć czym różni się praca w Parlamencie Europejskim od pracy w polskim Sejmie?
– Parlament Europejski to zupełnie inna polityczna rzeczywistość. Tutaj nie ma polityki wizerunkowej, PR-u. Jest nastawienie na ciężką merytoryczną pracę. Liczy się siła argumentów. Umiejętność przekonywania do swoich racji, zdolność do budowania koalicji w każdej drobnej z pozoru sprawie. Jeśli ma się dobry pomysł, to można mieć pewność, że nie zostanie on z góry odrzucony tylko z powodu mojej przynależności partyjnej. Sam pracuję w dwóch ważnych komisjach: Rolnictwa oraz Rozwoju Regionalnego. Obie te komisje odpowiadają za sprawy, na które przypada trzy czwarte unijnego budżetu. W Komisji Rolnictwa pracowałem nad nowym kształtem Wspólnej Polityki Rolnej a w Komisji Rozwoju Regionalnego nad kształtem polityki spójności.
– Podczas wtorkowej debaty zaczęło trochę iskrzyć na gruncie światopoglądowym. W Europarlamencie nie zasiada się według klucza narodowego, ale właśnie zgodnie z linią światopoglądową. Pan jest członkiem grupy socjalistów. Czy mimo różnic ideologicznych, posłowie pochodzący z jednego kraju łączą siły w PE? Działacie wspólnie w interesie narodowym?
– Często spotykam się z taką sugestią: ?jesteście Polakami, działajcie razem?. To jednak często błędne rozumowanie. Nigdy nie będę działał razem z ministrem, jeśli ten realizuje politykę, która w mojej ocenie jest zła dla Polski i Europy. Przykładowo nie zgadzam się obecnie z ministrem rolnictwa. Uważam, że jak największe środki trzeba przeznaczyć na Program Rozwoju Obszarów Wiejskich, na edukację, służbę zdrowia, komunikację na wsi itd. Minister rolnictwa chce natomiast przeznaczyć jak największe środki na dopłaty bezpośrednie, co w mojej ocenie jest rozdawnictwem. Nie można w ciemno popierać złej polityki swojego rządu, bo chodzi tu o dobro ogółu. Ale są też i sytuacje odwrotne, kiedy działam razem z polskim rządem, a wbrew mojej grupie w Parlamencie Europejskim.
– Czy ma Pan na swoim koncie jakieś sukcesy związane z Warszawą i tzw. wianuszkiem?
– Mazowsze ? przede wszystkim dzięki Warszawie ? groziło tu drastyczne obcięcie funduszy w ramach polityki spójności. Przez ostatnie siedem lat nasz region rozwijał bardzo dynamicznie. Jednocześnie inne regiony w Europie pogrążały się w kryzysie. W efekcie wysoki poziom PKB Mazowsza spowodował, że nasz region zaczął być klasyfikowany w Brukseli do grupy regionów rozwiniętych. Groziło to zakręceniem kurka z pieniędzmi dla Mazowsza. Na szczęścia udało się zapobiec temu zagrożeniu. Regiony, które dopiero wkraczają do grupy regionów wysokorozwiniętych nadal będą mogły liczyć na udział w środkach z funduszu spójności. Przez całą kadencję w Parlamencie Europejskim zabiegałem o przyjęcie takiego rozwiązania.
– Co Pan odpowie osobom, które zarzucają Europarlamentowi, że nie podejmuje decyzji mających bezpośredni wpływ na ich życie?
– Proszę spojrzeć na sprawę ACTA. Miliony ludzi w Polsce i w Europie protestowały przeciwko zamachowi na wolność Internetu. Pod naciskiem tych protestów Polski rząd postanowił odstąpić od tej umowy. Brak ratyfikacji ACTA w Polsce niczego jednak praktycznie nie zmieniał z punktu widzenia polskich internautów. Gdyby prawo to weszło w życie na poziomie europejskim i tak ograniczałoby wolność polskich internautów. Dopiero odmowa ratyfikacja ACTA przez Parlament Europejski oznaczała, że ACTA trafia do kosza. I tak się ostatecznie stało. Wówczas większość Europejczyków dostrzegła, że decyzje podejmowane w Parlamencie Europejskim mają bezpośrednie przełożenie na ich codzienne życie.