Budzik drze się codziennie o tej samej porze… Kawa w tym samym kubku, znowu dwie kanapki, ta sama droga do pracy: pociąg, autobus… Te same twarze współpracowników i co gorsza – ta sama gęba szefa. Pensja na koncie co miesiąc ta sama, nie ma co liczyć na podwyżkę – mówią, że jest kryzys. Co dzień ten same problemy i niemal identyczne ich rozwiązania, nawet wieczorny film w telewizji ten sam, bo już go kiedyś widzieliśmy. Pewnie nie raz, choć i tak nie pamiętamy, jak się skończył. Nawet nasze narzekania są codziennie takie same – i ci sami politycy, przełożeni i szwagier są wszystkim naszym życiowym niepowodzeniom winni.
Dzień w dzień chodzimy po własnych śladach oczekując, że coś się w końcu wydarzy. No i niestety wydarza się – najczęściej mniejsze lub większe nieszczęście, które troszkę wybija nas z kolein codzienności. Nic dziwnego, że szybko odechciewa nam się zmian, skoro właśnie tak mają one wyglądać! Z drugiej strony – czego mamy się spodziewać? Wygrane na loterii nie spadają z nieba, a potknąć się na chodniku łatwo. W starym szmoncesie Bóg odzywa się w końcu do modlącego się od lat o główną wygraną w loterii wyznawcy i mówi: Daj mi w końcu szansę… Kup los!
Oczywiście nie zachęcam was do hazardu, nie w tym rzecz. Ale może jakaś mała odmiana… Może choć kilka minut poświęconych na działanie wykraczające poza rutynę? Kiedy? No… ?w międzyczasie?. W drodze do pracy czy szkoły. W sobotnie popołudnie. W niedzielny poranek. Zamiast kolejnego meczu czy odcinka serialu. Przeczytajmy jakąś książkę. Spróbujmy nauczyć się grać na jakimś prostym instrumencie albo robić lepsze zdjęcia naszą wypasioną cyfrówką. Pójdźmy na spacer albo na mecz lokalnej drużyny. Dajmy Panu Bogu szansę, a coś się z pewnością wydarzy…
Bill Murray grający prezentera pogody w filmie ?Dzień świstaka? trafił w osobliwą pętlę czasową – codziennie o szóstej rano budzi się w hotelowym pokoju i codziennie jest drugi lutego. Każdy dzień jest do znudzenia taki sam – tym bardziej, że kolejne godziny upływają naszemu bohaterowi w prowincjonalnym miasteczku. Początkowo próbuje wykorzystać sytuację i uwieść swoją telewizyjną producentkę, dowiadując się o niej z dnia na dzień coraz więcej i cynicznie wykorzystując tę wiedzę. Nie osiąga w ten sposób zamierzonego celu, pomału zaczyna jednak podchodzić do sprawy praktycznie: uczy się gry na fortepianie, rzeźbi w lodowych bryłach, znając co do sekundy rozkład powtarzającego się bez końca dnia pomaga ludziom ratując ich przed spadnięciem z drzewa, zadławieniem czy choćby pomagając zmienić koło w samochodzie. W końcu naprawdę zakochuje się z wzajemnością w producentce granej przez Andie MacDowell (więc było o co powalczyć!) i to przerywa zaklęty krąg czasu. W końcu zmienia się jego życie, bo i on sam się zmienił.
Ja wiem – to nie jest oscarowy scenariusz ani oscarowe role. Ale powiedzmy sobie uczciwie – nasze życie też nie jest…