Wydawało mi się, że lata siedemdziesiąte to czasy całkiem nieodległe, że oprócz paru elektronicznych gadżetów, które noszę po kieszeniach, niewiele się zmieniło. Spora, podniszczona, żółta koperta przekonała mnie, jak bardzo się mylę…
Słońce prześwietlające stylowe latarnie przy kościelnej bramie i księżyc nad kościołem, opatulona kobiecina handlująca czymś z tekturowej walizki przy bezludnej, brukowanej ulicy. Trzech chłopaków ? na oko nie mają nawet dziesięciu lat ? chyba w kościelnych ubraniach, idących z rękami w kieszeniach w stronę nieostrych zabudowań huty w tle kadru. Kilka znakomitych, nocnych kadrów z bocznicy kolejowej. Brzydka i odrapana elewacja apteki na rogu Kasprzaka (dziś Kościelnej) i Mickiewicza ? kiedy byłem dzieciakiem to miejsce wydawało mi się wyjątkowo eleganckie i tajemnicze, pewnie przez stylowe meble wewnątrz. Znów stary kościół ? tym razem jako trzeci plan jesiennej panoramy miasta. Armii Ludowej ? dziś Legionów: kobiety w chustkach, mężczyźni w czarnych beretach i kaszkietach, resztki jakiegoś reklamowego muralu na ścianie nieistniejącej już kamienicy. Przystrojony do ślubu mercedes ? nie znam się na motoryzacji, ale to chyba kultowy ?kubuś? zwany również ?pontonem?, przy kamienicy na Warszawskiej, blisko Nowej. Czy tam był kiedyś Urząd Stanu Cywilnego? Budynek huty przy Wileńskiej, dziś elegancki biurowiec ze szklanym wykuszem, wtedy umajony tablicami z wykresami produkcji udowadniającymi, że wszystko idzie ku dobremu i kilkoma wzniosłymi hasłami typu ?Wydajną pracą budujemy Polskę naszych pragnień i ambicji? i tak ogólnie ? że ?pokój, praca, socjalizm, dobrobyt?. Maleńki zakład fotograficzny z mikroskopijną wystawką ślubnych ?monideł?, para staruszków na furmance pod kinem Kultura, z dumnym szyldem ?Restauracja? w tle. Kamienice, rozkopane ulice w centrum, masa zdjęć kundli na szarych i brzydkich podwórkach.
Miałem w rękach dużo starsze zdjęcia Wołomina, nawet z lat dwudziestych, ale te są dla mnie szczególne: czekałem na nie ponad dziesięć lat, wiedziałem o ich istnieniu i miałem nadzieję, że w końcu wpadną mi w ręce. Ich autor, Jerzy Procajło, nie zdążył mi ich pokazać ? zmarł niedługo po naszym pierwszym spotkaniu. Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania ? te kilkadziesiąt wysmakowanych, czarno-białych, sporych odbitek, które w końcu do mnie trafiły śnią mi się po nocach. Może wystawa byłaby dobrym pretekstem do wspomnień o ich autorze i o mieście, które go tak inspirowało?