Francuzka Marion i Amerykanin Jack są razem od dwóch lat, co jest jak podkreśla narratorka filmu cudem współczesnej cywilizacji. Ja bym tak nie dramatyzował ? tak źle chyba jeszcze nie jest, aczkolwiek można zaobserwować jak coraz częściej małżeństwa i długotrwałe związki ulegają rozpadowi.
Pocieszenie na lepsze jutro można znaleźć w komediach romantycznych ? tam zawsze podniesie nas na duchu lukrowany happy-end. No chyba, że mamy do czynienia z komedią romantyczną znad Sekwany ? wtedy różnie bywa, bo lukru jest tyle samo co soli i goryczy. Tak czy siak właśnie o kryzysie związku opowiada komedia (pseudo)romantyczna Julie Delpy, która gra również główną rolę. Para głównych bohaterów po średnio udanej podróży po Wenecji jedzie się do Paryża, do rodziców Marion. Romantyczna wyprawa do miasta miłości? Niekoniecznie… Nawet na chwilkę nie zerkniemy na Pola Elizejskie czy Wieżę Eiffle?a. Zobaczymy za to cmentarz Pere Lachaise, a na nim grób Jima Morrisona, bo to dla Jacka turystyczna atrakcja, chociaż za The Doors nie przepada. Delpy nie chodzi o pocztówkowość Paryża, którą możemy zobaczyć w dziesiątkach komedii romantycznych. I chwała jej za to.
Film Delpy, jak można się domyślić, żeruje na dość wyświechtanym pomyśle zderzenia dwóch kultur ? autorka szczególnie kpi z Francuzów (rasiści, seksoholicy, egoiści nie znający obcych języków i przekonani o wyższości nad innymi narodami). Nie będę polemizował ze stereotypami, bo chyba Delpy zna swój naród lepiej, no i na tym polega satyra, by pewne cechy przejaskrawić. A ?2 dni w Paryżu? aż kipią od sarkazmu, ironii i czarnego humoru, a miejscami nawet karykatury. Na przykład rodzice Marion to byli hipisi, którzy najchętniej rozprawialiby o wolnej miłości i rzucali pikantnymi dowcipami o zabarwieniu erotycznym.
Marion spotyka kilku swoich eks-chłopaków, co bardzo drażni Jacka ? w pewnym momencie ten zaczyna podejrzewać, że jego dziewczyna go zdradza. Wszystko prowadzi do ?komedii zazdrości?, w której coraz więcej soli i goryczy. Lukru zostało niewiele. Film Delpy to przede wszystkim komedia, czasami niewybredna i dość nieznośna, ale częściej autentycznie zabawna. I mimo całego tego satyrycznego sztafażu jest to film bardzo prawdziwy ? to zasługa paradokumentalnej estetyki, świetnej gry aktorów, żywych dialogów i autentyczności w ukazaniu związków damsko-męskich ? z całym ich pięknem i brzydotą. I to zdaje się największa wartość filmu ? bez przesadnej romantyczności, ale i bez europejskiej maniery, która nakazuje ukazywać na ekranie uczuciową impotencję. Dobra zabawa i bagaż refleksji gwarantowane.
Marcin Pieńkowski