Z okazji uroczystych obchodów XX-lecia naszej Rzeczpospolitej, zbiera się człowiekowi na wspomnienia. Tytułem eksperymentu proponuję więc felieton sprzed 10 lat, zamieszczony 8 stycznia 99 w Tygodniku Solidarność…
Pytanie brzmi: czy jesteśmy gotowi na powitanie następnego wieku? Trzecie tysiąclecie za chwilę a niektórzy nasi gamonie jeszcze w XIX wieku… Inżynierowie z epoki prądu stałego, nauczyciele od kaligrafii, stalówki i obsadki, ideolodzy od utopijnego socjalizmu. Tu komputery trzeba przestawiać na 2000, a jeden z drugim obywatel jedynie żonę potrafi przestawiać po kątach. Dzieciaki trzeba uczyć udziału w globalnej cywilizacji a tu w kółko ameby, pierwotniaki i niereformowalni nauczyciele. Dziwnie stetryczałe to nasze skądinąd przyjemne społeczeństwo. Toteż często rodzi się pytanie: co jest godnym uwagi poszanowaniem tradycji, a co kurczowym trzymaniem się przeszłości, hamującym sensowne przemiany? Co w ogóle jest tradycyjną wartością, a co spadkiem po zapyziałym PRL-u? To przecież też jest jakaś tradycja. Chyba tylko ona tłumaczy jak normalni ludzie mogą głosować na komunę. Można zrozumieć osobników z ?układu” mających interes w ratowaniu swojej sitwy: ubeków, urbanistów, funkcjonariuszy, geszefciarzy… itp. Są jednak wyborcy, którzy przez tę sitwę byli przez lata okradani, kiwani, upokarzani a mimo to głosują na młoty i sierpy socjalizmu. Niesamowita jest siła tradycji. Bez krzywego uśmieszku towarzysza Millera nie wyobrażają sobie życia. Mylą nostalgię za latami młodości z oceną tamtej i tej rzeczywistości. Zamiąch w głowach jak w kotlecie mielonym.
Dla mnie osobiście najbardziej dotkliwy na drodze w następne tysiąclecie, jest brak dróg właśnie! Dziesiątki lat żyję ?w trasie” jak mówią estradowcy. Prawdopodobnie jestem rekordzistą Polski wszechczasów w ilości przejechanych kilometrów. Przerzut z sali Domu Zdrojowego w Krynicy (30 grudnia) do hotelu ?Anders” w Starych Jabłonkach (31 grudnia; pozdrowienia dla balowiczów!) to dla mnie rutynowy drobiażdżek. Ale łatwo nie jest. Mgły, gołoledzie, TIRy, zawieje, fury, rowerzyści… Gdyby istniała choć jedna autostrada północ-południe i jedna wschód-zachód, Polska była by dużo lepszym krajem. Gdyby leżące obok siebie domeny: Śląsk i Wielkopolskę połączyć wygodną dwupasmówką, ależ była by radocha komunikacyjna i gospodarcza. No, niestety, jak na razie w dziesiąty rok wiekopomnych reform ustrojowych wjeżdżamy drogami Gomułki i Gierka, a nawet Hitlera.
Musi być jakaś istotna przyczyna strukturalna, która uniemożliwia budowę dobrych dróg. Popatrzcie państwo ile nowych stacji powstało przy starych drogach. Dlaczego zatem drogi są permanentnie niereformowalne? Ilu ministrów transportu trzeba jeszcze wyrzucić, by wreszcie któryś dotarł do istoty tej niemożności? Są podejrzenia graniczące z prawdopodobieństwem, że jak zwykle chodzi o pieniądze, ściśle biorąc, kto je zarobi na tak gigantycznym przedsięwzięciu? Istnieją podobno teoretyczne wyliczenia, że jeżeli wysokość łapówki za otrzymanie koncesji przekracza koszt budowy stu kilometrów – to inwestycja staje się nieopłacalna.
Ponieważ koncesję wydawał poprzedni, burżuazyjny rząd czerwonej koalicji – przygotowany był jakoby taki numer, że w stosownym momencie, ci co mogą wykonają przelew gotówki do tych co potrzebują. Oczywiście z państwowej kasy, za odrębne pieniądze. Ja wiem, że to brzmi dosyć mętnie, ale przepływy finan sowe są w naszych czasach niezwykle skomplikowane. Wspomni jmy FOZZ, oscylator… itp. Żaden sąd tego nie rozgryzie; zresztą żaden nie ma po temu ochoty.
Jak na razie przy wielu naszych drogach widuje się czarnia we panienki proponujące kierowcom szybkie usługi, obok tablicy ?roboty drogowe”. Czy mamy w tej sytuacji szansę godnie dojech ać do XXI wieku, czy raczej wylądujemy na manowcach?
1999 rok