1 stycznia 1999 roku obudziliśmy w całkiem nowym systemie opieki zdrowotnej.
Do tej pory chodziliśmy do przychodni do lekarza, który nas diagnozował, kierował na badania specjalistyczne, leczył, z byle czym nie kierował nas do szpitala. Bez większego problemu można było wykonać prześwietlenie klatki piersiowej, mammografię, czy też inne badania. Po „hucznym” sylwestrze 1998 poszliśmy do przychodni, a tam niespodzianka. Trzeba zapisać się do lekarza rodzinnego – przewidzianego w systemie na 2000 – 2500 pacjentów – który ma być dla nas internistą, pediatrą, ginekologiem, „małym chirurgiem”, okulistą, dermatologiem, ma znać całą rodzinę i opiekować się nami przez całą dobę. Powinien wykonywać też cały szereg badań dodatkowych, a gdy sam nie może podołać naszemu problemowi zdrowotnemu , to z badaniami dodatkowymi kierować ma nas do specjalisty. I za tym wszystkim poszedł pieniądz, za każdym pacjentem do lekarza rodzinnego w wysokości 65 – 80 złotych na rok w zależności od kolejnych lat reformy. Tu też powstał dowcip „ dlaczego za pacjentem wchodzącym do gabinetu nie powinno zamykać się drzwi? Bo za pacjentem idzie pieniądz. Ale tu zaczęły się schody. Najlepszy dla lekarza rodzinnego to zdrowy pacjent, który się zapisał, ale w ogóle w przeciągu roku nie przyjdzie. A dlaczego? Bo przyszedł pieniądz, a nie trzeba wydać ani złotówki. Trochę gorszy ten pacjent, który przychodzi chory, ale można leczyć go wiedzą medyczną, najgorszy ten u którego trzeba wykonać badania – często bardzo kosztowne.
Każde takie badanie to grosz z kasy, której faktycznie na pacjenta jest bardzo mało. Wyjścia są różne lecz tu ekonomia staje się często ważniejsza. Jeżeli lekarz rodzinny chce być lekarzem, to zleca badania do wykonania komercyjnie i leczy pacjenta. Drugie wyjście to skierowanie pacjenta do specjalisty, ale kierowany tam pacjent musi mieć wykonane minimum badań dodatkowych, a żeby wykonać badania to trzeba wydać kasę, w związku z tym kierujemy do specjalisty – niech się głowi, a może jeszcze lepiej do szpitala, bo tam w Izbie Przyjęć zdiagnozują, bo muszą, bo jak nie to i tak szpital będzie winny, a że szpital nie ma na to „kasy” nikogo to nie obchodzi. I tak to pacjent stał się przedmiotem, a nie podmiotem systemu. Czy uchwalona ostatnio ustawa to zmieni – w mojej ocenie raczej nie. Panowie posłowie, senatorowie – gdzie jest pacjent obywatel – który was utrzymuje z podatków?