Bluesowy jam session

W kobyłkowskim MOK ruszyły comiesięczne jam session. Ostatnie z nich było okazją do rozmowy ze stałymi bywalcami i jednymi z inicjatorów tej imprezy – Pawłem Rorbachem oraz Piotrem Bursem.

– Za Wami 4 godziny wspólnego muzykowania. Jak wrażenia?
– P.R. Bardzo fajnie. Na scenie stanęli muzycy grup Progresja 70 i Niewielki Skład Bluesowy oraz sporo innych osób – nie sposób tu wymieniać wszystkich.

– P.B. Ze względu na liczebność muzyków było troszkę bałaganu, ale ustaliliśmy, że od następnego jamu na scenie będzie co najwyżej trzech gitarzystów, umówimy się również na standardy bluesowe, które będziemy grali. To na pewno usprawni muzykowanie.

– P.R. Cieszymy się, że jam session wróciły. Przez jakiś czas, żeby pograć z innymi muzykami jeździliśmy do Warszawy, jednak to był spory kłopot. Ciężko było skompletować skład, żeby razem się wybrać. Poza tym Piotrek ma rodzinę i też nie mógł sobie często pozwolić na takie wyjazdy. Tutaj wszystko odbywa się 10 minut drogi od domu i jest to naprawdę super sprawa.

– Wasze spotkania mają przede wszystkim charakter bluesowy. Czy jesteście otwarci też na inne gatunki muzyczne?
– P.B. Wolelibyśmy raczej, aby jam session zachowało swój bluesowy charakter. Chodzi o to, że muzykom grającym podobną muzykę łatwiej się dogadać. Na innych tego typu imprezach na scenie stają często muzycy ?z różnych opcji” i tak naprawdę nie wiadomo co grać, jest bałagan. Łatwiej się porozumieć, gdy wszyscy są nastawieni na określony sposób grania.

– Jeszcze w starym budynku MOK jam session cieszyły się dużą popularnością. Później, jak wspomniał Paweł, była przerwa a teraz impreza wraca. Jak do tego doszło?
– P.R. Razem z Piotrkiem gramy wspólnie od dawna. Często gdy we dwóch spotykaliśmy się na muzykowaniu, marzyliśmy sobie, żeby skompletować sekcję rytmiczną i pograć na poważniej. Albo, żeby poznać innych muzyków i zrobić większe jam session.

– P.B. Okazja nadarzyła się gdy w styczniu koncert w MOK grała Progresja 70. Po ich występie weszliśmy z Pawłem na scenę i graliśmy wszyscy wspólnie. Na koniec podszedł do nas Łukasz Rygało (pracownik MOK, działacz kulturalny – przyp. red.) i powiedział, że jest lokal, scena i jeśli tylko chcemy, to możemy tutaj grywać.

– P.R. Od razu zapaliła nam się lampka, żeby skoro są ku temu warunki, robić regularne jam session z prawdziwego zdarzenia, o których tak marzyliśmy.

– P.B. Zatem głównym sprawcą był Łukasz Rygało.

– Dlaczego tak bardzo zależało Wam na takim większym i zorganizowanym jamowaniu?
– P.R. Granie na żywo dla bluesmana jest bardzo ważne. A zwłaszcza z różnymi muzykami. Jamowanie jest niezwykle rozwijające. Można podpatrywać innych, sprawdzać swoje patenty i przede wszystkim obyć się ze sceną.

– P.B. Blues jest raczej mało popularny. Przez długi czas byłem przekonany, że w okolicy tylko Paweł gra taką muzykę. A na jam session poznaje się ludzi, którzy mają podobne zainteresowania. Jest więc też aspekt towarzyski takich spotkań. Okazja do porozmawiania i podzielenia się doświadczeniami.

– Przekrój wiekowy na scenie był wręcz niesamowity. Zagrali ze sobą nastolatkowie oraz dorośli panowie, którzy mogliby być ich ojcami a nawet dziadkami…
– P.B. Muzyka po prostu łączy. W dodatku jest to kolejny dowód na to, jak ważne są takie jam session. Młodzi muzycy mają doskonałą okazję, aby wyjść na scenę i grać. Mało gdzie jest taka możliwość. Nie są ważne umiejętności, ale wczucie się w klimat.

– P.R. Zdobywają doświadczenie. Nie wiadomo czy taki młody człowiek będzie w przyszłości grał bluesa, ale zaczęcie od tej muzyki i wspólne muzykowanie z ludźmi bardziej doświadczonymi w tej materii na złe im nie wyjdzie.

– To, co mówicie zabrzmi pewnie bardzo zachęcająco dla ludzi, którzy pogrywają sobie samotnie w domu i nie mają możliwości, aby wystąpić na scenie, albo po prostu nie są pewni swoich umiejętności.
– P.B. Takie osoby powinny po prostu przyjść na jam session i spróbować swoich sił. Nawet wiele godzin ćwiczeń w domu nie da tego, czego można nauczyć się grając z innymi na żywo. Po to są właśnie jamy, aby się sprawdzać, przełamywać. Jak już wspomniałem umiejętności nie są najważniejsze. To nie jest koncert – jeśli ktoś się pomyli, zagra coś nie tak, to zupełnie nic się nie stanie.

– P.R. Poza tym ktoś, kto pierwszy raz będzie na takim jamie wcale nie musi od razu stawać z przodu i grać solówki. Na początku może sobie grać w tle podkład i jeśli tylko poczuje się na siłach to wyjść na solo. Zatem wszystkich zainteresowanych graniem i słuchaniem bluesa serdecznie zapraszamy na następne jam session. Gramy zazwyczaj w ostatnie soboty miesiąca. Szczegółowe informacje na ten temat zawsze pojawiają się na stronie internetowej MOK www.mok.robi.to

Rozmawiał Krzysztof Myśliwiec

3 przemyślenia nt. „Bluesowy jam session

  1. Sala koncertowa w kobyłkowskim MOK-u to strzał w dziesiątkę.Uznanie dla dyrektora i jego pracowników.Byłem na imprezie,polecam innym.

  2. ciekawe na jak długo podobno są mądrzejsze plany co do tej części budynku i sceny mqa tam niebyć ani nigdzie w MOKu ,czy to prawda ? tak słyszałam od dziewczyn już niedługo będziemy grzecznie czytały książeczki …. czy ich ,,,,,,,ało

  3. Niewierzę że mogą coś takiego zrobić młodzieży ,przecież burmistrze jeszcze nie takie stare chłopy a już tylko im czytanie książeczek ..chyba że swoim dzieciom ale kicha

Możliwość komentowania jest wyłączona.