Magdalena Hniedziewicz to zielonkowska artystka, a do tego wybitny krytyk sztuki. Swoje prace wystawia i sprzedaje w galeriach w Warszawie, Krakowie, Zakopanym, Gdańsku, Bydgoszczy, Lublinie, a także w Santa Fé w USA. Ma grono stałych kolekcjonerów w Polsce i za granicą. Jest członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków, od którego w uznaniu jej działalności w ruchu Kultury Niezależnej otrzymała członkostwo honorowe.
– Jest Pani córką dwojga malarzy. Myśli Pani, że była „skazana” na malarstwo poprzez geny? Dlaczego wybrała Pani polonistykę i historię sztuki, a nie malarstwo na ASP?
– Tak, jestem dzieckiem dwojga artystów. Dom był zawsze pełen obrazów Ojca, w ogrodzie stoją rzeźby ceramiczne Mamy. Ja sama od dzieciństwa malowałam. Na szczęście szybko zauważyłam, że moje ?dzieła? ledwie wychodzą ponad przeciętność. Toteż łatwo dałam się przekonać Mamie, by nie zdawać na ASP, a polonistyka była czymś oczywistym ? od dziecka pochłaniałam książki, pod koniec liceum miałam już przeczytaną sporą część kanonu światowej literatury, moje wypracowania szkolne były pisane dobrym stylem. Studiowało się bardzo przyjemnie, na ostatnich latach uczęszczałam na seminarium prof. Artura Sandauera, który uczył nas myślenia i całościowego spojrzenia nie tylko na literaturę, ale na całą kulturę współczesną. A ponadto namawiał swoich studentów do pisania recenzji literackich, czasem umieszczał je w ?prawdziwej? prasie. To wszystko bardzo mi się podobało, kilka publikacji mile połechtało ambicję, profesor niezbyt rygorystycznie podchodził do terminów pracy magisterskiej, a mnie żal było zrywać ze studenckim życiem. Dzięki wyniesionym z domu przyjaźniom obracałam się wśród plastyków: wernisaże, spotkania, dyskusje ? najlepszym sposobem na przedłużenie tego beztroskiego życia było przeniesienie się na inne studia ? oczywiście była to historia sztuki. I znów zaczął się dzięki mgr Joannie Szczepińskiej, flirt ze sztuką współczesną. Po paru latach zaczęłam publikować w prasie recenzje plastyczne, posypały się zaproszenia na wystawy, spotkania, zamówienia na teksty do katalogów, referaty na sympozjach.
– Czy koniec lat sześćdziesiątych był dobrym okresem dla sztuki?
– Bardzo dobrym. Pokolenie, które debiutowało po 56. roku było w pełnej aktywności artystycznej, wśród starszych były ciekawe indywidualności, a już do głosu dochodziła kolejna formacja, zorientowana na nowe zjawiska w sztuce. Polscy artyści ? a byli to mniej więcej moi rówieśnicy ? sięgali po wzory, szukali własnych rozwiązań i dyskutowali, dyskutowali, dyskutowali? Krytycy z ich pokolenia, szczerze zaangażowani w dziejące się wydarzenia byli im bardzo potrzebni. Weszłam w to środowisko, zostałam przez nie zaakceptowana, pisałam sporo, między innymi regularnie w ?Kulturze? do grudnia ?81. W ten sposób spędziłam dwadzieścia kilka wspaniałych lat…
– Maluje Pani piękne obrazy na szkle. Skąd to zainteresowanie?
– Przez cały czas moja Mama, oprócz innych prac artystycznych jak grafika książkowa, ceramika użytkowa, malowała na szkle Madonny, na które miała zbyt w Polsce i wśród amerykańskiej Polonii. Technika tego malarstwa, odmienna od tradycyjnego ludowego malarstwa na szkle, bo posługująca się farbami olejnymi, a nie wodnymi, jest dość skomplikowana i bardzo pracochłonna. Do tego dochodziło robienie ręcznie ramek według własnego pomysłu, również bardzo czaso- i pracochłonne. Mama potrzebowała pomocników, ja dodatkowych dochodów – ramki robiłam za pieniądze, a w tajniki malarstwa wchodziłam z własnego zamiłowania. Przypominało to terminowanie u średniowiecznego malarza i trwało latami. Zaczynałam od najprostszych czynności, poprzez coraz bardziej skomplikowane, aż po ?mistrzowskie? ? wykonywanie rysunku (lata zajęło mi opanowanie drżenia ręki) i malowanie twarzyczek. Ale potem mogłam już wykonywać samodzielnie całe obrazki, a Mama lojalnie dzieliła się ze mną dochodami. Niedługo zresztą, gdyż zaczęła tracić wzrok i ja malowałam, a sprzedawałyśmy je na Mamy konto. 13 grudnia ?81 roku odmienił naszą sytuację. Rozpoczęłam samodzielną działalność rzemieślniczą, ?malarstwo na szkle?, a po przyjęciu do Związku Plastyków działalność artystyczną. Po Mamie odziedziczyłam opasłą teczkę zawierającą setki rysunków będących podstawą do tworzenia miniatur. Z czasem zbiór ten rozrósł się o moje własne szkice, klienci zaczęli zamawiać nietypowe miniatury, na przykład świętych patronów, czy sceny z Nowego i Starego Testamentu. Czy próbowałam innej tematyki? Tak na poważnie chyba nigdy. Były jakieś okazjonalne próby, ale nic z nich się nie przyjęło. Natomiast Madonny, Święci, Boże Narodzenie, Ostatnia Wieczerza no i oczywiście występujący w licznych wersjach Anioł Stróż zawsze znajdują nabywców. Ba, wiem o tym, że są kolekcjonerzy moich miniatur! Ja sama swojej ulubionej kolekcji nie mam. Co prawda odkładam te, które mi się szczególnie podobają, ale prędzej czy później ktoś mi je zawsze ?wyciągnie?. Największą jednak przyjemność sprawia mi, gdy ktoś mówi, że ma w domu obrazek namalowany przez moją Mamę.
Rozmawiała Sylwia Kowalska