O pogarszających się warunkach i lekarskiej pasji rozmawiamy z Jarosławem Rosochackim, chirurgiem w wołomińskim szpitalu, przewodniczącym wołomińskiego Koła Ogólnopolskiego Związku Lekarzy
– Umawialiśmy się jakiś czas temu na rozmowę, którą mieliśmy przeprowadzić zaraz po posiedzeniu Komisji Finansów Rady Powiatu Wołomińskiego. Do rozmowy nie doszło, gdyż był Pan wówczas nieobecny. Cóż stało się, że nie uczestniczył Pan w tym ważnym dla szpitala spotkaniu?
– Bardzo chciałem być na tym spotkaniu. Zostałem jednak wezwany do szpitala przez kolegę który w czasie dyżuru wykonywał skomplikowany zabieg operacyjny. Takie niespodziewane wezwania nie są nowością
w naszej szpitalnej pracy.
– Co sprawia, że często jesteście wzywani w trybie doraźnym do pracy?
– Przyczyną jest fakt, że w naszym szpitalu jest coraz mniej lekarzy. Nasz szpital nie prowadzi tak zwanych dyżurów chirurgicznych „pod telefonem”. W sytuacjach trudnych lekarz mający dyżur wzywa tego z nas, który w danej chwili jest wolny, blisko szpitala – jednocześnie dostępny pod telefonem.
– Czemu tak?
– Zapewne dlatego, że takie rozwiązanie taniej kosztuje. Lekarz wezwany
w taki sposób otrzymuje za każdą godzinę przepracowaną w nocy około
8 zł. Odpowiadając na Pani wcześniejsze pytanie – nie było mnie na spotkaniu, które uważałem za ważne, gdyż ważniejsza była pomoc choremu. Zresztą było warto bo pacjenta udało się uratować i w dniu dzisiejszym opuścił już wołomiński szpital.
– O tym, że w naszym szpitalu pracuje coraz mniej lekarzy słyszymy coraz częściej. To jeden
z powodów dla których prosiłam Pana o rozmowę. Dlaczego Pańskim zdaniem, tak się dzieje?
– Nie ma się czemu dziwić. W ciągu ostatnich lat bilansowanie się szpitala usiłowano uzyskać wprowadzając drakońskie oszczędności. Z jednej strony ograniczono marnotrawstwo z drugiej oszczędzano na wcześniej przysługujących świadczeniach – odzieży roboczej, napojach regeneracyjnych, posiłkach dla dyżurnych. Potem zlikwidowano premie, przestano wypłacać trzynastkę, przesunięto wpłatę składek ZUS, położono rękę na funduszu socjalnym a gdy pozostaliśmy na „gołych” pensjach zaczęto ograniczać ilość lekarzy pracujących na dyżurach. Tam gdzie dyżurowało trzech – zostało dwóch, tam gdzie dwóch – jeden a co najgorsze są sytuacje, że ten jeden musi obsadzić dwa stanowiska pracy!!!
– Gdzie więc jest najgorzej?
– Moim zdaniem, bardzo trudna sytuacja tworzy się na anestezjologi, gdzie z oddziału odeszli wszyscy młodzi lekarze. Został tylko ordynator i emeryci lub koledzy tuż przed emeryturą. I nikt za pieniądze oferowane przez dyrekcję nie chce przyjść do pracy. Kolejny oddział w trudnej sytuacji kadrowej to interna. Tu też w ostatnim czasie odeszło siedmiu lekarzy co gorsza świetnie wyszkolonych specjalistów z ogromnym doświadczeniem i często po świetnie zdanych egzaminach. W większości trafili do doskonałych warszawskich klinik. Zresztą każdy oddział doznał „upustu krwi” a kolejne odejścia to tylko kwestia czasu.
– Dlaczego tak się dzieje? Przecież nie wszystkie szpitale borykają się z brakami kadrowymi?
– Powodują to przede wszystkim coraz mniejsze zarobki w zamian za rosnące obciążenie obowiązkami. Internista pełniący dyżur na dwóch stanowiskach często jeszcze po takim dyżurze musi pracować cały dzień w oddziale lub na mieście, dorabiając do szpitalnej pensji. Doświadczeni specjaliści są do maksimum obciążeni dyżurami, pracą w oddziale i poradni przyszpitalnej. Nie ma się więc czemu dziwić, że jeśli otrzymują propozycje pracy ciekawszej, mniej wyczerpującej i lepiej płatnej, korzystają z nich. Ci co pracują nadal w tych ciężkich warunkach często robią to, bo po prostu lubią tą pracę. Myślę, że nadszedł już czas by głośno mówić o tym, co stanie się gdy zrezygnują ci najwytrwalsi, gdy i ich dopadnie zmęczenie lub choroba.
– Za kilka tygodni szpital będzie obchodził 30 lat istnienia. Czy będzie co świętować?
– Każda rocznica to czas wspomnień. To czas pamięci o tych, którzy w ciszy
i bez fanfar przez wszystkie lata ratowali zdrowie i życie ludzi. A przez te 30 lat pracowało tu wielu wspaniałych lekarzy, wspaniałych ludzi, których często dziś nie ma wśród nas. Z całą pewnością trzeba uczcić pamięć nieżyjących już kolegów. I spotkać się
z tymi, którzy odpoczywają na zasłużonych emeryturach, bądź pracują gdzie indziej. A potem zapytać „Quo vadis wołomiński szpitalu”?
– Dość długo namawiałam Pana na tę rozmowę. Nieczęsto lekarze decydują się mówić o swojej pracy. Skoro jest tak ciężko, to dlaczego tkwi Pan w tym miejscu? Dlaczego są tu inni? Nie sądzę by brakowało propozycji?
– Odpowiedź nie jest wbrew pozorom skomplikowana. Od 47 lat mieszkam w Wołominie. Moja rodzina od blisko 100 lat. Swoją pracę zawodową rozpocząłem 23 lata temu ucząc się zawodu chirurga pod troskliwą opieką dr Janusza Mroczka w wołomińskim szpitalu. Tu jest mój dom i rodzina – to takie moje miejsce na ziemi, czasami gorzki smak ma praca tutaj, ale daje też dużo satysfakcji. Podobnie odpowiedzą pewnie i inni „straceńcy”. A swoją drogą, winien jestem pewne wyjaśnienie Czytelnikom. Obraz szpitala, jaki nakreśliłem, wygląda przerażająco i budzi pewnie Państwa niepokój. Zapewniam jednak, że szpital funkcjonuje nadal i jego trudna sytuacja nie wpływa, jak na razie, na poziom świadczonych usług. Nie ma takiej sytuacji, aby pacjenci nie otrzymali tego, co dla nich niezbędne. Gdy leczymy chorego, którego zdrowie lub życie jest zagrożone, nie liczymy kosztów. Koszty liczy się później. Powinniśmy jednak zacząć się już dziś (albo dopiero dziś) zastanawiać nad tym kto będzie pracował w tym szpitalu w niedalekiej przyszłości. W tej dyskusji szczególnie ważną rolę ma właściciel szpitala czyli Starostwo Powiatu Wołomińskiego
i Rada Powiatu. Jako organ założycielski nie ingeruje w kontraktowanie usług przez szpital oraz w politykę kadrową jednak zważywszy na okoliczności nie może uniknąć odpowiedzi na pytanie: – dlaczego szpital jest deficytowy?
I sam zakres zobowiązań Starostwa względem szpitala wymaga głębokiej analizy zaistniałej sytuacji. Bo jeśli winny jest kontrakt zaniżony w stosunku do innych placówek na Mazowszu, to kto dopuścił do takiej porażki w negocjacjach. Jeśli to sprawa polityczna, jak słyszymy, zemsta na prawicowym powiecie, to wskażmy tych polityków którzy działają na naszą szkodę.
Jeśli to wina administracji szpitala, to wyciągnijmy konsekwencje wobec winnych. Ale jeśli nie macie Państwo zielonego pojęcia dlaczego jest tak źle, to zaprośmy firmę z zewnątrz, która oceni wszystkie aspekty pracy szpitala i postawi diagnozę: kto i co zawiniło? Oczywiście ta diagnoza musi być postawiona szybko i niezależnie od lokalnego politycznego bagienka. Bo tu, gdzie walczymy o zdrowie i życie, nie ma miejsca dla polityki – również lokalnej.
– Docierają do redakcji coraz częściej informacje, że szpital zmierza w kierunku prywatyzacji. Czy może do tego dojść?
– Nie jestem specjalistą ekonomii, jednak uważam, że prywatyzacja naszego szpitala w formie takiej, jak niektórych państwowych przedsiębiorstw jest niemożliwa. Wysokość nakładów na ochronę zdrowia nie gwarantuje zysków prywatnym szpitalom leczącym wszystkich pacjentów. Placówki prywatne są nastawione na określoną grupę pacjentów, leczących się na schorzenia w sposób korzystny, refinansowane przez NFZ lub opłacających swoje leczenie.
A co z pozostałymi: biednymi, ciężko chorymi, wymagającymi kosztownych procedur? Tylko szpital publiczny jest w stanie zagwarantować wywiązanie się ze zobowiązań w stosunku do tej grupy pacjentów. Można rozważać czy nie zmienić sposobu rozliczania poszczególnych oddziałów, dając im większą autonomię finansową np. prowadzenie przez spółki pracownicze, choć w obecnej sytuacji nie wydaje mi się to realne.
– A co jest realne?
– Z całą pewnością realna jest restrukturyzacja szpitala. W jej ramach poszczególne jednostki organizacyjne, takie jak: stacja dializ, laboratorium, rentgen mogą zostać sprywatyzowane. Po dokładnej analizie, oczywiście, która odpowie na pytanie: – czy takie rozwiązania przyniosą szpitalowi oszczędności i poprawę finansów. Z całą pewnością to nie jedyne rozwiązania.
– Przecież szpital, o czym niejednokrotnie mówił dyrektor Romejko ma opracowany i zatwierdzony przez Radę program restrukturyzacyjny…
– Owszem i jest on w trakcie realizacji, ale nie sposób nie zauważyć jego słabych stron. Jego słabością jest to, że był układany praktycznie bez udziału lekarzy i ma charakter administracyjny. Nastawiony jest raczej na dalsze ograniczanie kosztów a nie tworzy jasnej koncepcji rozwoju szpitala a przecież powinniśmy leczyć nowocześniej i skuteczniej. I tak na marginesie. Czy administracja w układanym przez siebie programie jest w stanie sama siebie zredukować?
– Wyciągnijmy może wnioski końcowe z tej krótkiej dyskusji…
– Na zadawane tu przez Panią pytania odpowiedzi musi sobie udzielić właściciel Szpitala. Jeśli nie potrafi to powinien sięgnąć po pomoc
z zewnątrz.
W działaniach zmierzających do naprawy finansów powinni uczestniczyć wszyscy nasi przedstawiciele w Radzie Powiatu. Należy się przyjrzeć sposobowi negocjowania kontraktu oraz sposobowi składania oferty do NFZ. Kontrakt powinny przygotowywać kompetentne osoby, włączając w to dyrektora do spraw medycznych.
W ciągu ostatnich lat to drugie rangą po dyrektorze naczelnym i w moim mniemaniu najważniejsze przy określaniu kontraktu, stanowisko było obsadzane osobami przypadkowymi, które nie sprostały zadaniu, bądź wykorzystały czas na zrobienie specjalizacji. Od kilku miesięcy, w obliczu, zbliżających się negocjacji z NFZ jest ono nie obsadzone. Nadzieję budzi fakt, że dyrekcja wystąpiła do Starostwa o rozpisanie konkursu na posady dyrektorów, co może wkrótce pozwoli obsadzić i to stanowisko.
Do kompetencji Rady należy ocena, czy stać nas na dwa szpitale w powiecie, a jeśli tak, to jaka powinna być formuła placówki w Radzyminie. W dzisiejszych czasach, przy wymaganiach jakie stawia nowoczesna diagnostyka, zastanawiające jest trwanie placówki bez zaplecza diagnostycznego – ale to podobno też sprawa polityczna, więc decyzje zapadają w gabinetach polityków a nie lekarskich.
I na zakończenie: – jeśli chcemy, aby w pięknie odnowionym i wyposażonym szpitalu pozostali ludzie , którzy potrafią leczyć i aby można było ściągnąć specjalistów niezbędnych do rozwoju szpitala, to natychmiast trzeba poprawić warunki pracy, płacy i kształcenia lekarzy. Jeśli nie będzie determinacji i zgody na takie działania, to jedynym problemem jaki zostanie do rozstrzygnięcia będzie odpowiedź na pytanie – Kto zgasi światło?
Rozmawiała Teresa Urbanowska