Profesor Szymon Kawalla – postać wybitna, światowej sławy dyrygent i kompozytor, regularnie odwiedza Wołomin. A to za sprawą Szkoły Muzycznej I i II stopnia im. Witolda Lutosławskiego, gdzie dzieli się z młodymi ludźmi swym ogromnym doświadczeniem.
Profesor Kawalla jest profesorem zwyczajnym na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Dyryguje na całym świecie. Kieruje czołowymi polskimi operami i filharmoniami.
Ceni sobie bardzo występy dla Papieża Jana Pawła II, królowej Elżbiety w Anglii, królowej Zofii w Hiszpanii oraz królowej Fabioli w Belgii. 29 marca mieliśmy niebywałą okazję wysłuchać jego utworów w czasie uroczystego koncertu pamięci Papieża Polaka w trzecią rocznicę śmierci w kościele przy ul. Kurkowej w Wołominie.
– Pochodzi Pan z rodziny o wielowiekowej tradycji muzycznej. Czy fakt ten stał się główną przyczyną obranej przez Pana drogi życiowej?
– Sądzę, że w moim życiu nie mogło być inaczej. Ze strony ojca tradycja muzyczna sięga XVI wieku, natomiast ze strony matki wieku XIX. Praktycznie wszyscy w mojej rodzinie byli muzykami. Chociaż miewali też dodatkowo inne zawody. Ja zdecydowałem, że będę dyrygentem, mając trzy lata. W tym samym wieku moja córka Joanna stwierdziła, że będzie skrzypaczką.
– W jakim stopniu z rodziną Pana matki związany jest Fryderyk Chopin oraz Francesco de Cavalli – twórca weneckiej szkoły operowej?
– Brat matki Chopina – Adam Krzyżanowski był pradziadkiem mojej matki. Do dziś moja rodzina posiada pamiątkę po matce Fryderyka – Justynie. Jest to żeliwna forma na wielkanocnego barana. Natomiast Francesco de Cavalli tak naprawdę był adoptowany. W wieku 14 lat wziął go na wychowanie Federico Cavalli, wenecki arystokrata, który zwrócił uwagę na jego piękny głos i zabrał ze sobą do Wenecji. Stąd też później młody Caletti przyjął nazwisko swego opiekuna. Francesco był twórcą nazwy ?opera”. Świat muzyki wiele mu zawdzięcza. Stworzył operę dramatyczną. Rozwinął styl bel canto. Opracował też maszynę na scenę operową, która wytwarzała wiatr.
– Dlaczego zafascynowała Pana właśnie dyrygentura?
– Fascynowała mnie od dziecka. Na pewno miłość do muzyki wpoili mi rodzice. Na koncerty muzyki klasycznej zabierali mnie już od pierwszego roku życia. Pamiętam też, że olbrzymie wrażenie zrobił na mnie w dziecięcych latach włoski film ?Preludium sławy”. Opowiadał historię chłopca z biednego domu, który za wszelką cenę chciał grać, chodził do organisty, uczył się muzyki na wszelkie sposoby. Gdy któregoś razu przyjechała do miasta orkiestra i dyrygent zachorował, ten młody chłopak dumnie go zastąpił. Film ten miał też wpływ na moją decyzję. I nawet, gdy zacząłem grać na skrzypcach, ciągnęło mnie do dyrygentury. Rodzice opowiadali mi później, że jako dziecko wystrugałem sobie batutę, wykładałem koszulę na wierzch niczym frak i udawałem, że dyryguję.
– A czy ma Pan swojego muzycznego guru?
– Niewątpliwie jest trzech wybitnych kompozytorów na ?B” – Bach, Beethoven i Brahms. Dali oni dużą podwalinę do emocjonalnego odbioru muzyki. Cenię też innych muzyków, takich jak chociażby Puccini, Verdi, Moniuszko, czy Kurpiński.
– Dyryguje Pan na największych scenach świata. Gdzie czuje się Pan najlepiej i dokąd najczęściej powraca?
– Wszędzie czuję się znakomicie. Uwielbiam występy zarówno w Europie, jak i w Japonii, Korei, Północnej i Południowej Ameryce. Jednak chyba najmocniej fascynuje mnie publiczność południowa, która wykazuje najwięcej entuzjazmu podczas koncertów. Dlatego lubię przebywać we Włoszech oraz Korei Południowej. Być może wynika to z mojego południowego temperamentu.
– Do Pana czołowych utworów należy między innymi ?Stabat Mater”. Dlaczego właśnie ten utwór?
– Jest to dzieło bardzo emocjonalne. Już jako dziecko czytałem utwór Józefa Wittlina – poety, który został wyrzucony z Polski. Dostałem go dwukrotnie. Od Karola Wojtyły oraz od mojej polonistki, która, pomimo swych komunistycznych zapędów, była uczciwa i zapoznała nas z powojenną twórczością ku czci Polski. Od dziecka przymierzałem się do napisania muzyki do ?Stabat Mater”. Zdarzyło się wreszcie tak, że 17 lat temu stworzyłem ją w ciągu jednego dnia. Gdy wykonywałem to dzieło na dwudziestolecie pontyfikatu, Papież aż zapłakał. Tak gorąco przeżył ten utwór.
– Od 1966 roku zajmuje się Pan również dydaktyką. Skąd potrzeba nauczania?
– Wszyscy w mojej rodzinie uczyli muzyki. U mojej matki śpiew trenowała między innymi Danuta Rinn. U ojca Zbigniew Wodecki. Także po części kontynuuję tradycje, a także to był przypadek. Gdy byłem młodym chłopakiem mogłem mieć zniżkę na pociąg jako nauczyciel, więc gdy nadażyła się taka okazja, korzystałem z niej.
– Dlaczego zdecydował się Pan uczyć w wołomińskiej Szkole Muzycznej im. W. Lutosławskiego?
– Ze względy na mojego przyjaciela – Pawła Rozbickiego, z którym znamy się jeszcze ze studiów. Dla mnie to niezwykle przyjemne uczucie, gdy okazuje się, jak wiele można osiągnąć z tutejszą młodzieżą. Zachęcam dzieci do kontaktu z muzyką. Każda sztuka niezwykle rozwija. W szkołach niemieckich, czy skandynawskich muzyka jest obowiązkowa na poziomie ogólnokształcącym. Jest wiele pozytywów kształcenia muzycznego. Rozwija emocjonalnie. Dzieci potrafią nauczyć się dyscypliny. Zmusza do pracy obie półkule mózgowe. Zarówno pod względem ścisłym, jak i humanistycznym. Nie bez powodu Einstein powiedział niegdyś, że ?muzyka jest najpiękniejszą matematyką”. Niesamowicie wpaja organizację pracy. Młodzież rozwija swoją pamięć. Przeżywa wiele emocjonalnie. Tak właśnie powinni być wychowywani młodzi ludzie.
– A co z talentem?
– Każde dziecko ma talent, tylko trzeba umieć go znaleźć.
Rozmawiała Sylwia Kowalska
Gratuluje