Znicze już dogasły, więc w supermarketach rządzą Mikołaje, choinki i pudła z fantazyjnymi kokardami, zaczynamy się już schylać przechodząc pod papierowymi łańcuchami i sznurami choinkowych lampek. Za miesiąc zapewne wszyscy będą serdecznie przeklinać śnieg, który trzeba będzie odgarniać sprzed garażu, ale dziś niejeden handlowiec pewnie zastanawia się, czy spora śniegowa zaspa na sklepowym parkingu nie wpłynęłaby korzystnie na sprzedaż…
Klientów chyba jeszcze zakupowa gorączka nie ogarnęła – na razie zastanawiają się, jak nadchodzące mrozy wpłyną na domowy budżet, czy kopertę z rachunkiem za gaz będą otwierać bladzi i z bijącym mocno sercem, czy zimowe buty wytrzymają jeszcze jeden sezon, czy znów będą na nich krzywo patrzeć w pracy, gdy pociągi zaczną się spóźniać… Jeszcze nie dziś, nie w tym tygodniu. Może w przyszłym? Gorączka przyjdzie – pomoże w tym z pewnością niejeden bank, udzielający korzystnego, wyjątkowego, świątecznego kredytu, który przyjdzie nam spłacać do Wielkanocy zastanawiając się, czy było warto.
Mam słabość do starych zdjęć, pisałem o tym nie raz. Nie muszą być w kolorze sepii ? wystarczy, że są w kolorach ORWO, mam na nich sweterek w paski, spodnie na szelkach i ledwo wystaję ponad krawędź świątecznego stołu. Dookoła roześmiane twarze bliskich, często równie trudne do rozpoznania jak ja sam – no cóż, miałem wtedy włosy… Ale najciekawsze jest to, że na tych bladokolorowych zdjęciach widać… obrus. Niby nic – jest impreza, jest i haftowany obrus, ale dziś raczej zastawiony jest szczelnie półmiskami, talerzami i paterami pełnymi świątecznego dobra, nie widać go spod tego bogactwa. Mniej też jakby tych uśmiechniętych twarzy nad nim – sam nie wiem, czy to z powodu przejedzenia, czy wspomnianych wcześniej bankowych pożyczek. I gadka też się jakoś nie klei…
Nie wrócimy już pewnie do wspólnego, rodzinnego gotowania, lepienia uszek, pieczenia ciast już na kilka dni przed świętami – nie ma czasu, kuchnia za mała, mieszkamy za daleko od siebie. Rodzinie mojej żony mogę tylko pozazdrościć, że przy tej okazji przy kuchennym stole mogą się spotkać cztery pokolenia kobiet. Moja córka dziś pewnie tego nie docenia, ale kiedyś przyjdzie czas, kiedy zakręci jej się łza w oku…
W moim się kręci.