Siatkarzom Junior Stolarki Wołomin nie udało się awansować do II ligi. W turnieju finałowym rozegranym w Pruszczu Gdańskim zajęli 4 miejsce, przegrywając wszystkie trzy mecze.
Tym razem zespół Stolarki nie sprawił kolejnej miłej niespodzianki. Zgodnie z realną oceną szans przed finałem, nie sprostał przeciwnikom. Zresztą trudno się temu dziwić. Rywale, z którymi przyszło się wołominiakom zmierzyć (Czarni Pruszcz Gdański, Gwardia II Wrocław, Wiking Tomaszów Maz.), to drużyny zdecydowanie bardziej doświadczone, ograne, mające w swoich składach wielu rutynowanych zawodników.
Drużyny (może poza Gwardią II Wrocław), które przed rozpoczęciem sezonu stawiały sobie za główny cel awans do II ligi. Były na to przygotowane pod każdym względem, zarówno sportowym, jak może jeszcze bardziej organizacyjno-finansowym. Podczas przygotowań do turnieju finałowego mogły rozgrywać mecze sparingowe z silnymi przeciwnikami. Jak na tym tle wyglądała sytuacja naszej młodziutkiej drużyny? Przed sezonem nie liczono nawet, że wyjdzie ona z grupy eliminacyjnej rozgrywek III ligi.
Przez cały czas zespół nie miał absolutnie żadnego wsparcia finansowego, ani zainteresowania ze strony zarówno władz klubu, jak i władz miasta. Ba, do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy znajdą się w ogóle jakieś pieniądze nawet na wyjazd na finały, nie mówiąc już o środkach na właściwe przygotowania i sparingi z dobrymi zespołami. W długą podróż do Pruszcza Gdańskiego wyruszono dopiero wczesnym rankiem w dniu rozpoczęcia turnieju, mając po południu do rozegrania pierwszy jakże ważny mecz.
Porównując się więc z rywalami, drużyna Stolarki wyglądała w finałach jak ich ubogi krewny i chyba tylko niepoprawni optymiści mogli liczyć, że będzie ona w stanie coś tam zwojować. Tak się oczywiście nie stało, ale sam awans do finału, zwłaszcza w tej sytuacji, jest wielkim osiągnięciem tego zespołu i wołomińskiej siatkówki w ostatnich latach. Jestem przekonany, że przy zapewnieniu tym siatkarzom odpowiednich warunków do rozwoju, już w przyszłym sezonie moglibyśmy się cieszyć z awansu do II ligi.
Czy jednak włodarzom klubu i miasta w ogóle na tym zależy? Na dzień dzisiejszy śmiem wątpić.
Początek turnieju finałowego w Pruszczu Gdańskim był dla siatkarzy Stolarki, mimo tych wszystkich przeciwności, bardzo obiecujący. W meczu z faworyzowanymi Wikingami Tomaszów Maz., pierwszy set upłynął pod znakiem niezwykle zaciętej i stojącej na dobrym poziomie gry dwóch równorzędnych drużyn.
Gdy przy stanie 25:25 kapitan naszego zespołu Piotr Milewski dwoma asami serwisowymi zakończył seta, wydawało się, że może być bardzo ciekawie w tym spotkaniu. Niestety okazały się to dla nas tylko miłe złego początki. Od drugiej partii bowiem wołomińska drużyna zaczęła popełniać seryjne błędy, zwłaszcza w przyjęciu, co bezlitośnie wykorzystał doświadczony rywal, obnażając wszystkie jej słabości i wygrywając bardzo wysoko pozostałe sety.
Mecz ten dobitnie pokazał, że z takimi przeciwnikami jak w tym turnieju, Stolarka mogłaby nawet wygrać, ale tylko w wypadku zaprezentowania swoich najlepszych umiejętności. Przy grze znacznie poniżej swoich możliwości (jak od drugiego seta) nie ma już żadnych szans na choćby w miarę wyrównaną walkę. Prawdę tę potwierdziły w pełni dwa następne mecze. Gładko przegrany 0:3 z najlepszą drużyną turnieju Czarnymi Pruszcz Gdański i również przegrany 1:3 z Gwardią II Wrocław, ale po ciekawym spotkaniu.
Jeśli więc po tym finale trzeba sformułować pod adresem naszego zespołu jakieś krytyczne uwagi, to w żadnym razie nie za brak awansu, ale za to, że nie wszyscy zawodnicy byli na turniej dostatecznie zmobilizowani. Przyczyniło się to do takiej właśnie huśtawki poziomu gry i niemożności pokazania przez drużynę w całym turnieju tego, na co ją stać. A przy normalnej swojej grze zdecydowanie stać ją było na wyrównane mecze, a może nawet na jakieś zwycięstwo. Bo na więcej, to raczej jeszcze za wysokie progi.
Zbigniew Milewski