Aparat postępu ocenia ekologów jako w miarę nieszkodliwych oszołomów, utrudniających dynamiczny rozwój, który wszak powinien przejawiać się budową szerokich autostrad, domów z betonu i szkła, hut oraz kopalni. Tyle przecież bogactwa kryje wciąż nasza ziemia!
Do czasu powstania Solidarności skrzętnie skrywano informacje o dewastacji środowiska w Polsce. W stanie wojennym tematy ekologiczne były tępione jako niepoprawne politycznie. Wychowani w takim klimacie rzadko zastanawiamy się, że w zasadzie wszystkie zdobycze cywilizacji prowadzą ku samozagładzie. Nie chodzi tu tylko o potencjał jądrowy, wystarczający – przy jednej komputerowej pomyłce lub terrorystycznym ataku na sieć Internetu – do rozwalenia ziemskiego globu na drobne kawałki. Wojnie służył rozwój motoryzacji, dla celów wojskowych wymyślono telefon komórkowy. Pierwsze konserwy przygotowano dla Napoleona przed wyprawą na Moskwę. Wskażcie mi wynalazki, których nie zastosowano dla celów militarnych. I wydłubane w drewnie czółno i osiodłany koń wykorzystywane były przede wszystkim do zdobywania nowych terytoriów (czytaj – niszczenia kolejnych obszarów środowiska naturalnego i wymordowania sąsiadów).
Ekolodzy przestrzegają – po etapie techniki musimy przebyć etap myśli, żaby móc mówić o prawdziwej cywilizacji. Przeprowadźmy więc rachunek sumienia, zanim ogłosimy nowy plan zagospodarowania przestrzennego. Pomyślmy, zanim wytniemy drzewo dla poszerzenia jezdni.
Cywilizowana Europa zaczęła się budzić i ekologiczne staje się modne. Dodatkowe środki finansowe służyć mają odtworzeniu tego, co w imię postępu zdążono zniszczyć. Obawiam się jednak, że pieniądze te skonsumuje machina biurokratyczna Unii, a mnie zakrzyczą zwolennicy rozwoju. Nim to nastąpi, spróbuję jednak przybliżyć Czytelnikom znaczenie działań proekologicznych i choćby niektórych skłonić do refleksji.
Określenie to wprowadził Karol Darwin w 1896 r., wywodząc je do greckiego słowa „oikos”, oznaczającego dom i gospodarstwo (gospodarowanie) i definiując jako wiedzę o związkach organizmu ze środowiskiem. Wyodrębnienie ekologii jako gałęzi nauk biologicznych, dysponującej własną metodologią, nastąpiło dopiero w dwudziestym wieku, jak pamiętamy – poprzedzonym rewolucją techniczną, czyli wycinaniem lasów i rozkopywaniem ziemi w poszukiwaniu surowców.
Owszem, mamy w naszej historii chlubne przykłady dbałości o środowisko naturalne. Zygmunt Stary w „Statutach litewskich” wydanych w 1532 r. nakazywał ochronę żubrów, turów, bobrów i innych gatunków. Nie zapobiegło to jednak zabiciu w osiemnastym wieku ostatniego tura w okolicach Jaktorowa pod Warszawą. Po pierwszej wojnie światowej w Puszczy Białowieskiej przebywały tylko 4 żubry, ostatniego z nich skłusowano w kwietniu 1919 roku. Warto zatrzymać się nad tym przykładem największego lądowego ssaka Europy, bo tu znaleźć możemy dowód, że ochrona przyrody nie jest głosem wołającego na puszczy. Istnienie dziś bezpiecznej populacji zwierzęcia będącego jedną z większych atrakcji turystycznych naszego kraju zawdzięczamy konsekwentnym działaniom polskich biologów.
Nie dowodzi to jednak, że możemy postęp wprowadzać bezmyślnie, z nadzieją, że „jakoś to będzie” a przyroda obroni się sama. Technologia zaczyna zwyciężać nad siłami natury. Giną najbogatsze w zwierzęta biotopy – lasy tropikalne. Utrzymanie dotychczasowego tempa wycinania Puszczy Amazońskiej oznacza, że ostatnie drzewo padnie tam w 2045 roku! Każdego roku znikają bezpowrotnie dziesiątki gatunków. Nie dostrzegamy tego, jeśli przestają istnieć drobne żuczki, ale oblicza się, że – mimo formalnej ochrony – w ciągu najbliższych 10 -15 lat nie będzie w środowisku naturalnym naszych najbliższych kuzynów: goryla, szympansa i mandryla, których mięso stanowi delikatesowy „przysmak z buszu” już nie tylko w Afryce, ale również w Europie i USA.
Za osiągnięcie cywilizacyjne uznać można zmniejszenie śmiertelności noworodków i wydłużenie średniej życia. Ale i tego nie bierzmy bezkrytycznie za dowód wyższości nieokiełznanego postępu nad „wstecznym” myśleniem ekologów. Największy przyrost naturalny odnotowuje się w środowiskach najbiedniejszych, powodujących pustynnienie ziemi w poszukiwaniu pokarmu. Pięciuset drwali wycinających las na Borneo zjada rocznie 30 ton mięsa, a około tysiąca ton wysyłane jest stamtąd nowo wybudowanymi drogami do miast. Z Amazonii (która za kilkadziesiąt lat może przestać istnieć) pozyskuje się 164 tysięcy ton mięsa, z czego 16 tysięcy ton stanowią małpy, kajmany i ssaki.
A więc ekolog to człowiek myślący o przyszłości. Nie ślepy przeciwnik postępu, lecz osoba dbająca o przetrwanie innych gatunków po to, żebyśmy mogli przetrwać jako gatunek najważniejszy. Zatem myślenia ekologicznego życzyć należy decydentom!