Nie przepadam za plebiscytami, głosowaniami, wyborami najlepszych i najpopularniejszych w jakiejkolwiek dziedzinie. Raczej nie biorę w nich udziału – no,chyba że jakiś lubiany i utalentowany znajomy jest na liście, wtedy staram się pomóc. Często ten wysłany za parę złotych SMS czy kliknięta ankieta na stronie internetowej jest w stanie coś zmienić, umożliwia zwycięstwo czy przejście do kolejnego etapu człowiekowi, któremu na tym zależy, a to z kolei otwiera przed nim kolejne drzwi. Ostatnio paru znajomych pojawiło się w takich muzycznych programach telewizyjnych – jedni zaszli daleko, inni odpadli dość wcześnie.
Trzymałem kciuki za Wojtka Bardowskiego – ale chyba za słabo. Słałem SMS-y na Juliusza Kamila i Wojtka Ezzata, emocjonowałem się ich sukcesami, liczyłem na wygraną. Stawka była duża – zwycięstwo takiego „chłopaka z naszej ulicy” pokazuje, że warto marzyć, pracować, być konsekwentnym, czasem sporo zaryzykować i poświęcić. Oczywiście dla nich taka wygrana też jest ważna: stają się rozpoznawalni, pojawiają się pewnie jakieś oferty biznesowe, propozycje artystyczne – ich życie się mniej lub bardziej zmienia. Zapewne bardziej wierzą w siebie, ciężej pracują, wykorzystują nabytą wiedzę i doświadczenie, ale dla mnie istotniejsze jest to, że inspirują do pracy innych, pokazują że się da, że są odbiorcy i jest uznanie. Znowu ktoś zaczyna robić próby w garażu…
Nieco inaczej rzecz się ma z tytułami przyznawanymi przez różnego rodzaju kapituły – choćby jury na festiwalach muzycznych, skoro już jesteśmy przy takim temacie. Jeden znajomy muzyk zwabiony do takiego grona ekspertów festiwalowych wyznał mi potem, że nie głosował na zespół, który zrobił na nim najlepsze wrażenie. „Oddałem głos na kapelę, której ta wygrana mogła w czymś pomóc” – wytłumaczył mi. Zrozumiałem. Honorowanie wszelkich zasłużonych oldboyów ma oczywiście sens, ale tylko wtedy, gdy nie tracą na tym młodzi, rozwojowi, z przyszłością. Jeśli tak się dzieje, to uznaję to za przeniesienie pewnych niezdrowych praktyk ze świata polityki czy korporacji, gdy utrąca się karierę młodego podwładnego jako potencjalnie groźnego dla własnych interesów.
Z ciekawości wziąłem ostatnio udział w wyborach Wołominiaka Roku jako przedstawiciel redakcji Życia. Więcej tego nie zrobię.
Ciekawość to jednak pierwszy stopień do piekła…
Łukasz Rygało