Pierwsze przymrozki, jako taki śnieżek nawet za nami. Lada chwila obudzą się szermierze dźgający dookoła wciąż modnym stwierdzeniem ?zima zaskoczyła drogowców?. Znak to, że i w Kolejach Mazowieckich zaczyna się – o ile już na dobre się nie zaczął – sezon niespodziankowy. Ja sam od dłuższego czasu przyjemności podróżowania naszymi pociągami nie miałem – i prawdę mówiąc nic nie zapowiada, by ten stan rzeczy miał ulec zmianie. Niemniej, co mówię głośno i wyraźnie, za składami trasy Małkinia – Warszawa Wileńska stęskniłem się bez mała.
Sezon niespodziankowy, czyli wszelkiej maści spóźnienia, awarie, niedopowiedzenia i nerwy. Częste acz trudne do przewidzenia – czasem i do wytłumaczenia – tak zwane ?doznania opóźnienia?. Doznań zresztą w pociągach jest bez liku – ale patrząc na nie wszystkie dziś dochodzę do wniosku, że jest w tych naszych kolejach jakiś urok. I stwierdzam to z pełną powagą.
Brakuje mi na przykład możliwości porannej lektury w pociągu. Tych dwadzieścia parę minut stanowiło optymalny czas na rozbudzenie się z książką w ręku. Brakuje mi tego pana, który to widząc mnie kiedyś z opasłym tomem Dostojewskiego, rzucił do siedzącego obok kolegi: ?ty, ku*wa, Biblię czyta, pie*dolony jaki?. Gorzej jak z samiusieńkiego rana wsiadło się do wagonu sypialnego, w którym światła nie uraczysz. Weź bądź mądry i zapalając świetlówkę naraź się całemu przedziałowi dosypiających podróżnych.
Tęskno mi też trochę za kontrolerami. Jestem zagorzałym sympatykiem wykonywanej przez nich pracy i z uśmiechem zawsze witałem ich w przedziale. W żółto-czerwonych autobusach tej przyjemności już nie mam, bo i kontrolera żadnego od chwili przeprowadzki do Ząbek nie spotkałem.
Poranną dawkę hazardu, którą dostarczały mi pociągi – też nie najgorzej zapamiętałem. Hazardu, bo i szans na punktualny przyjazd w sytuacjach, gdy się człowiekowi spieszy inaczej nazwać nie idzie. To ciągłe wychylanie się i zerkanie z nadzieją w dal zna przecież każdy.
Tkliwie wspominam również historie innych pasażerów, które to nietrudno było poznać. Czy były to dokuczliwe odciski na stopach w nowych butach z Carrefoura, czy psioczenie na zbliżającego się pracownika Renomy, czy też małe utarczki telefoniczne z mężem, stanowiło toto niezwykłe źródło inspiracji i chociażby tematów do przemyśleń – a nawet i tekstów.
Podobnych wspomnień mam z tyłu głowy aż nadto. I z prawdziwym rozrzewnieniem do nich wracam wsiadając do często (nie zawsze jednak) nudnego jak flaki z olejem autobusu. Choć sam na Koleje Mazowieckie narzekałem nie raz i nie dwa, to dziś za powodami tych narzekań zdarza mi się tęsknić. Ot, paradoks przewrotnych kolei losu Kolei.
Michał Zgutka (reszort.pl)