Michał Zgutka (reszort.pl): Mój piracki coming out

Piraciłem. Okradałem z pieniędzy wytwórnie oraz twórców, których najbardziej ceniłem. Ściągałem publikowane w sieci pliki z muzyką przez wiele lat. Kradłem, podobnie jak niemal wszyscy w moim otoczeniu z czasów podstawówki i gimnazjum w dwójce, liceum na Sasina czy i tych późniejszych. Jak, być może, moi rówieśnicy w ogóle. Kradłem, odkąd w zasadzie przeszedłem z Internetem na ?ty?. Kosztem niekiedy zasyfienia kolejnych komputerów, kosztem jakości owych dzieł. Nadszedł czas na nawrócenie.

Leszku Możdżer, Czesławie Mozil, Tomaszu Stańko, Michale Jelonek, Michaelu Jackson, Wojtku Mazolewski i wielu, wielu innych ? przepraszam. Wymienionych z nazwiska przepraszam najmocniej ? to waszych dzieł słuchałem nielegalnie najczęściej. Gdybym z kolei miał wymienić wszystkich, którzy przeszli przez światłowody w moim małym wołomińskim mieszkanku, pewnie by mi tygodnia nie starczyło.

Szkody swoje naprawię ? naprawiać zresztą zacząłem już dziś. Mała to dla Was zapewne pociecha; wszak przeze mnie trochę kasy Wam koło nosa przeleciało. Ale dziś kończę z pirackim procederem. Wszystkie posiadane pliki w formacie mp3, do których praw nie posiadałem, ani za które to pliki też nie zapłaciłem, usunąłem z dysku. Zakupione dziś płyty stawiam w przeznaczonej im, wygospodarowanej dziś zresztą, gablotce.

Czuję wstyd z dumą zmieszany. Wstyd, bo ironia piracenia jest tragiczna. Okrada się zazwyczaj tych, których talent ceni się najbardziej. Dumę ? bo i z każdego z zakupionych dziś albumów jestem dumny. Długo pracowałem na dodatkowe fundusze, które umożliwią mi dzisiejszy coming out. Summa summarum zapłaciłem za tych sześć ? na początek ? płyt dużo pieniędzy. Patrząc na każdą jednak z pozycji rachunku osobno, pogrążam się we wstydzie jeszcze bardziej.

Cena każdej jednej to jakieś trzy, cztery paczki papierosów. Papierosów, które wypalić mogę w parę dni i ślad po nich nie pozostanie żaden. Cena każdej z nich to jakieś sześć, osiem litrów benzyny. Benzyny, którą wyjeżdżę i w dzień czy dwa ? i pewnie wciąż nigdzie nie dojadę. Cena każdej z nich to jakieś trzy obiady na mieście. Obiady, które zjem i chwilę później zapomnę. Cena każdej z nich to jakieś kilka, kilkanaście piw czy drinków. Piw czy drinków, które wypiję ? i nawet nie będę pamiętał, co potem.

A Was zapamiętam. A po Was będę miał ślad ? zawsze już w wygospodarowanej przed chwilą gablotce. A Was zabiorę w drogę ? autem czy pieszo, bez różnicy ? ze sobą. Przepraszam. Obiecuję poprawę.

Każdego zaś, który uzna, że tekst czy refleksja w nim zawarta nijak związana jest z Wołominem, proszę o przemyślenie owej konkluzji raz jeszcze. Wychowałem się w Wołominie, znam tu ogrom osób. I wiem, co mówię.