Myślałem, że najbliższe dni będą kontynuacją długo wyczekiwanego spokoju, który wreszcie zaczął towarzyszyć mojemu młodzieńczemu życiu. Zacząłem zajmować się odkładanymi z miesiąca na miesiąc rzeczami, na które wiecznie brakowało mi czasu.
Jedną z nich była od dawna upragniona lektura Prousta, na tyle oczekiwana i zarazem wymagająca, że postanowiłem zabrać się za nią nie z akcydentalnego pragnienia ale poświęcając jej całą swoją uwagę wypływającą z intensyfikacji spokoju myśli odzwierciedlających równowagę otaczającej mnie rzeczywistości. Wydawać by się mogło, że taki błogostan nie jest adekwatnym odbiciem tego, co działo się w ostatnich dniach w Polsce, nękanej burzami sięgającymi zarówno nieba jak i ziemi. Jednak nie wprawiło mnie to w stan większego poruszenia a jedynie odczułem smak goryczy i wielkiego rozczarowania areną polityczną, od której, przez brak lepszego wyjścia, postanowiłem tymczasowo się odciąć. Zasiadłem zatem do lektury dzieła literatury francuskiej i wraz z upływającym czasem poczułem wielką przyjemność towarzyszącą oderwaniu się od realnego świata przepełnionego powierzchownymi skokami po zjawiskach tak dokładnie odseparowanych od esencji na ile tylko możliwe to było przez nasz system ekonomiczny, poziom techniczny i towarzyszącą im lakoniczną, obrazkową politykę informacji. Dopiero w takich chwilach uzmysławiam sobie jak bardzo nie lubię prasy, radia czy telewizji karmiących nas skrótowymi wizjami wydarzeń, które przez swoją formę, zdecydowanie mylnie, podkreślają bezwartościowość opisywanego przedmiotu. Nie sposób jednak odgonić od siebie tych slajdów – zmor współczesności splecionych z naszym życiem w jeden organizm dopełniających i warunkujących się wzajemnie wpływów. Stąd też, mimo sielskiej atmosfery z wielką niechęcią obejrzałem wiadomości telewizyjne. Zobaczyłem tam rzecz niebanalną dla mnie, dla narodu i Polski – posłowie, zdecydowaną większością głosów, postanowili rozwiązać sejm. Była to chwila nieunikniona, zrodzona z tak charakterystycznych dla Polaków wzajemnych antagonizmów natury, jak się zdaje, błahej i personalnej, których obrona w ustach najzagorzalszych protagonistów urasta do rangi walki o interesy narodowe. Niestety ta sytuacja przerwała mój spokój przypominając zdarzenia sprzed dwóch lat kiedy to na ulicach pojawili się odrodzeni chwilą patrioci, którzy wszelkimi sposobami zaburzali harmonię codziennej egzystencji patetycznymi słowami o ich wielkich zamiarach, które przerodzą się w czyn wraz z odpowiednią ilością oddanych głosów. Ich nadzieje wciąż można zobaczyć rozwieszone na słupach i murach miast, które po dwóch latach hibernacji nie straciły swojej żywotności i już niebawem odrodzą się wraz z innymi, im podobnymi krzyczącymi o odnowie moralnej, walce z korupcją i poprawie sytuacji służby zdrowia. Do nich dojdą słowa nienawiści czyniąc z pola demokracji arenę igrzysk i upojenia. Mam nadzieję, że ta cudowna zasłona zawiści, która tak skutecznie ukrywa wszelkie braki programowe tym razem nie okaże się drogą zwycięstwa partii, która miała już swoje pięć minut, w trakcie których, plącząc się w niedomówieniach, chaosie i aferach ukazała jedną i jedyną pewną rzecz ? król jest nagi.
„na dworze byla burza a ja ogladalem telewizje i mysle, ze…” to chyba juz styl zarezerwowany dla pana Edwarda U. ;)
Widac jest nastepca. Teraz werteryczne bole mlodego czlowieka, za 20 lat bedzie o bolacych kosciach i reumatyzmie :P