Samochód potrąca psa. W samochodzie kilka osób, za kierownicą kobieta, ale świadkowie już potem nie są tego pewni, bo zapamiętują tylko zwierzę pod samochodem i desperackie próby wydostania go. Ktoś wyciąga psa spod kół, zwierzę z zakrwawionym pyskiem wstaje i odchodzi parę kroków dalej, kładzie się na trawniku przed blokiem. Podbiegają dzieci…
Jest po 18.00, już ciemno, to późnojesienne zimne popołudnie ? piątek 9 grudnia. Pod blokiem przy Fieldorfa 16 już zebrała się grupa ludzi ? młodzieży, dzieci, osób starszych, nachylają się nad nieruchomo leżącym na trawniku psem, przyglądają się, czy oddycha, niektórzy lamentują, inni chodzą nerwowo w kółko. Ktoś próbuje przykryć czymś psa, ktoś inny woła: ? Proszę go nie ruszać! Ktoś krzyczy, by dzieci pilnowały, gdyby pies chciał wstać, żeby znów nie wyszedł na ulicę. Gdy kobieta, która była świadkiem wypadku, mówi, że trzeba zadzwonić do Straży Miejskiej, samochód, który potrącił psa, odjeżdża…
Straż Miejsca przysyła na miejsce zdarzenia patrol. ? Oni przyjechali ? opowiada jedna z młodych osób ? latarką poświecili, widać było że ten pies ma ranę, zrobili zdjęcie jedno czy dwa, zawiadomili kogoś i powiedzieli, że za 20 minut powinien być lekarz.
Kobieta dodaje, że lekarz miał przyjechać z Warszawy, bo z Warszawą miasto ma podpisaną umowę. Czekają. Nikt nie przyjeżdża, ludzie sprawdzają, czy pies oddycha. Dzwonią raz po raz do Straży Miejskiej, tam przestają odbierać telefon. Mija godzina.
Młodej dziewczynie przychodzi do głowy, że może lepiej zadzwonić na policję: ? Rozmawiam z funkcjonariuszem policji i mówię, co się dzieje ? opowiada później ? że na Fieldorfa 16 potrącono psa, od godziny czekamy, Straż Miejska nawet nie odbiera, nie dostajemy żadnej pomocy, pytam się pana policjanta, co mamy z tym zrobić. A on na to: ?A co mnie to obchodzi??. Ja na to ?Jak to, jest pan funkcjonariuszem policji?, a on ?Urząd Miasta zawarł umowę ze Strażą Miejską i my nie mamy żadnego obowiązku ratowania jakichkolwiek zwierząt, nawet po wypadku?.
Jednej z osób w końcu udaje się ponownie dodzwonić do Straży Miejskiej. Proszę o telefon, przedstawiam się: ? ?Życie Powiatu? ? dodaję. Kobieta po drugiej stronie słuchawki mówi: ? Po psa przyjedzie odławiacz psów. ? Kiedy? ? Nie wiadomo. ? Kto to jest, jakieś nazwisko? ? Nie wiem. ? Jakiś kontakt do tego pana, bo długo już czekamy? ? Nie mam numeru telefonu do tego pana. ? A kto ma? ? Pani Agata Rosłan z Urzędu Miasta. ? A gdzie ten człowiek zawiezie psa? ? Nie wiem, co się z psem później dzieje, gdzie on trafia, ten człowiek ma podpisaną umowę z Urzędem Miasta na odławianie psów, to nie nasza sprawa. My tylko potwierdzamy pieska i przekazujemy informację do pani Agaty. ? Czy mogę w takim razie prosić o kontakt do pani Agaty? ? Nie, nie jestem upoważniona…
A więc, mówię do zgromadzonej grupy: po psa nie przyjedzie weterynarz, ale hycel. To złowróżbne słowo ma negatywne konotacje. Robi nam się jeszcze zimniej i straszniej. Dzieci zaczynają się bać, że po psa przyjedzie ktoś, kto zamiast mu pomóc, zrobi mu krzywdę lub wyrzuci martwego gdzieś w lesie. Ktoś mówi: ? A mówią, że w Wołominie morduje się psy!
Wydaje się nam, że każda chwila przybliża psa do śmierci. Dla nas jest to żywe zwierzę, czym ono jest dla urzędników? Decydujemy, że nie można dłużej czekać.
Ktoś przynosi nieduży koc, razem przekładamy na niego psa. Dwoje młodych ludzi przyprowadza wózek, niski, do wożenia dużych paczek. Przenosimy wspólnie psa na wózek i jedziemy w stronę ronda, do najbliższej lecznicy. Tam od razu panie biorą psa do gabinetu, badają, sprawdzają odruchy, mówią: ? Jest do odratowania, przeżyje!
Cieszymy się i czekamy całą grupą w poczekalni. Pies dostaje środek przeciwbólowy, następnie robione mu jest prześwietlenie. ? Pies przeżyje, ale będzie potrzebował troskliwej opieki ? mówi lekarka. ? Kroplówka, ranę na pysku trzeba zaszyć, potrzebny będzie drenaż, oczyszczenie, dalsze postępowanie przeciwwstrząsowe, trzeba zrobić jeszcze prześwietlenie miednicy ? wylicza ? to z tydzień, dwa najmniej opieki weterynaryjnej w lecznicy, o ile nie jest złamana miednica, wtedy dłużej. Ale my tu nie mamy całodobowej lecznicy, niedługo będziemy zamykać, ktoś musi wziąć psa ? rozkłada ręce.
Zbliża się 21.00. Dzwoni do mnie Straż Miejska. Pani mówi, że ktoś podjechał na miejsce wypadku i nikogo nie zastał. Mówię, że nie mogliśmy już dłużej czekać, zabraliśmy psa do weterynarza, żeby ktoś mu w końcu pomógł. ? No to jak państwo go zabrali, to wzięli już państwo odpowiedzialność na siebie za tego psa! ? słyszę. ? A jakbyśmy tam czekali nie wiadomo ile na nie wiadomo kogo i ten pies by tam umarł na trawniku, to kto by wziął odpowiedzialność za jego śmierć?! ? pytam zdenerwowana. Rozmawiamy jednak dalej, pytam, co zrobić z psem, czy Miasto ma jakieś procedury, co się robi w takim wypadku. Mam czekać, przyjedzie ktoś, kto zabierze psa do lecznicy.
Po 10 minutach przyjeżdża lekarz weterynarii Marek Klamczyński. ? Urząd zgłosił, żeby zabrać psa do nas, do szpitala, na Sikorskiego ? mówi. Dopytujemy się, czy pies tam będzie miał zapewnioną opiekę: ? Ja zabieram go, żeby go leczyć ? mówi Klamczyński. ? Jak on chory, to trzeba go leczyć. Ale jakby tu koleżanki się podjęły, że będą go leczyć, to ja bym go wcale nie brał. ? A Pan ma podpisaną umowę z Urzędem Miasta na to leczenie? ? pytam. ? Nie, nie mam. Firma, która ma podpisaną umowę, zleciła, żeby zająć się leczeniem tego psa. ? Jaka firma? ? Nie wiem, jak ona się nazywa, musi pani sprawdzić w Urzędzie. ? A gdzie ten pies potem trafi? ? jeszcze pytam, gdy lekarz zabiera psa. ? Jeśli wyzdrowieje, to go odbiera schronisko, z którym Gmina ma podpisaną umowę? ? A jakie? ? Proszę pani, ja nie wiem…
Coś się chyba komuś pomyliło Urzędy nie są od leczenia piesków nawet tych bezpańskich, Urząd powinien mieć podpisana umowę z firma która będzie odławiać bezpańskie psy i osuwać te padłe. A tak na marginesie wiedza ogólna pani która napisała ten artykuł robiąc poważną aferę z bzdury powinna wiedzieć że pani urzędniczka odpowiedzialna za problem zwierząt w urzędzie zapewne dostaje odpowiedni dodatek aby być w stałym dostępie dla odpowiednich służb przy czym z racji tej funkcji powinna dysponować telefonem służbowym. No i zupełnie inny aspekt za opiekę nad zwierzęciem odpowiada jego właściciel więc skoro pies jest bezdomny odpowiada za niego urząd więc jeżeli taki pies wbiegnie przed nadjeżdżający pojazd w wyniku czego uszkodzi mu zderzak bądź inny element to właściciel powinien ponieść koszt naprawy. Rozumiem że cierpienie zwierzęcia jest bardzo przykre więc nie widzę nic dziwnego w tym aby lekarz weterynarii przyjechał i dał zastrzyk usypiający. Tak na marginesie nie zrobi tego za darmo. Powinien też zabrać ścierwo martwego zwierzęcia bo taka jest oficjalna nazwa zwłok zwierzęcych zabrać do utylizacji. Są znacznie poważniejsze problemy dotyczące biednych zwierząt wystarczy sprawdzić np w jakich warunkach są przetrzymywane pieski w Zielonce i jak opiekuje się nimi osoba za to odpowiedzialna. Ciekawe czy ktoś odważy się ruszyć ten temat. A wystarczy popytać ludzi na bankówce.