Z Marcinem Pieńkowskim, wieloletnim dziennikarzem ?Życia?, obecnie rzecznikiem prasowym i PR Managerem dwóch festiwali filmowych ? Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty i American Film Festival ? rozmawia Teresa Urbanowska.
? Przez sześć lat można było czytać na łamach ?Życia? Twoje teksty, teraz można Cię czasem słuchać w radiu albo oglądać w TV ? co się zmieniło w Twoim życiu?
? Moje życie zawodowe wywróciło się do góry nogami. Wcześniej sporo pisałem i pomagałem w rozwoju ogólnopolskiego projektu edukacyjnego ?Lekcje w kinie?, który zresztą narodził się w Wołominie i wciąż mocno mu kibicuję. Obecnie pracuję jako rzecznik prasowy i PR Manager dwóch festiwali filmowych ? Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty i American Film Festival. Oba odbywają się we Wrocławiu. Nowe Horyzonty to wielka machina, za nami już 11. edycja tej największej imprezy filmowej w kraju. Od roku mam w swoim życiu mnóstwo niezwykłych wyzwań. Spotykam wybitnych twórców filmowych, współpracuję z najważniejszymi mediami w kraju i rzeczywiście, jako rzecznik prasowy, muszę co jakiś czas powiedzieć kilka słów przed kamerą bądź do radiowego sitka. Na początku zżerał mnie okropny stres, z którym nie mogłem sobie poradzić, ale z czasem uspokoiłem się i zacząłem czerpać z mojej pracy wiele przyjemności. Moje marzenia się spełniają, chociaż droga do tego wcale nie była usłana różami.
? O tym, że jesteś miłośnikiem dobrego kina, świadczą liczne recenzje, jakie zamieszczaliśmy na naszych łamach przez cały okres współpracy z Tobą. Trochę mi brakuje tych filmowych felietonów ? czasem słyszę pytania: dlaczego zniknąłeś z naszych łamów?
? Bardzo miło wspominam te cotygodniowe recenzje. To fajnie, że ktoś je pamięta. Ale aż się boję, co ja tam wypisywałem… Zapewne pisałbym dalej, ale Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, w którym pracuję, jest także dystrybutorem filmowym, więc ocenianie filmów byłoby zwyczajnie niestosowne. Ale mam nadzieję, że jeszcze napiszę coś dla ?Życia? ? w końcu tu właśnie stawiałem swoje pierwsze kroki w mediach. Co prawda przeszedłem teraz na ?ciemną stronę? public relations, ale pisanie wciąż jest podstawą mojego fachu.
? Wiem, że wiosną ukazała się książka, w której mocno zaznaczyłeś swoją obecność. O kim w niej opowiadasz?
? Ukończyłem filmoznawstwo. Na studiach marzyliśmy ze znajomymi, żeby pisać o kinie. Od kilkunastu lat interesuję się historią kina. Czasami śmieję się, że o starych filmach wiem nawet więcej niż o kinie współczesnym. Nie pamiętam, kto w zeszłym roku wygrał Oscara albo Złotą Palmę, ale obudzony w środku nocy mogę wyliczyć, kto otrzymał te nagrody na przykład w latach 50. Tak już mam… Po studiach zachciało mi się pisać. Mam na koncie teksty o filmach Elii Kazana, Marca Ferreriego czy Johna Forda, które ukazywały się w czasopismach branżowych bądź książkach. Dwa lata temu pomyślałem sobie, że fantastycznie byłoby napisać książkę o twórczości Billy?ego Wildera ? genialnego scenarzysty i reżysera, prześmiewcy powojennej Ameryki, laureata sześciu Oscarów, autora ?Garsoniery? i ?Pół żartem, pół serio?. Bodźcem do stworzenia tej książki był fakt, że Wilder urodził się na polskich ziemiach ? w Suchej Beskidzkiej. Pojechałem więc do Suchej i poprosiłem o dofinansowanie książki. Burmistrz się zgodził, więc musiałem tylko zabrać się do pracy. Bałem się pisania książki samemu, gdyż nie miałem zbyt dużego doświadczenia literackiego i redakcyjnego. Poprosiłem więc o pomoc moją przyjaciółkę Kamilę Żyto z Uniwersytetu Łódzkiego, znakomitą specjalistkę od kina amerykańskiego. Zebraliśmy fajny zespół filmoznawców, teoretyków kultury czy też zwykłych biografów i powstała pierwsza polska monografia Wildera. Cieszy mnie to, że filmy tego twórcy można było oglądać w listopadzie podczas 2. American Film Festival. Książka ?Billy Wilder. Mistrz kina z Suchej Beskidzkiej? ukazała się w maju nakładem Wydawnictwa Trio. Zapraszam do lektury i do oglądania filmów mistrza ? naprawdę się nie starzeją.
? Wielu młodych ludzi z naszego powiatu dopiero stawia swoje pierwsze kroki, choćby w dziennikarskim fachu. Co byś im doradził?
? Przede wszystkim niech chcą się uczyć. Potrzeba naprawdę wiele cierpliwości, żeby osiągnąć cel. Ile razy dostawałem w życiu po nosie? Trudno mi zliczyć. Trzeba zacisnąć zęby i gnać do przodu, mimo frustracji, mimo kryzysów, mimo depresyjnych dni. Bardzo cenię sobie każdą pracę, którą wykonywałem, czy to nauczyciela, czy to wychowawcy kolonijnego, czy to dziennikarza lokalnej gazety. Z każdej z nich starałem się wyciągnąć maksymalnie dużo. Gdybym tylko czekał na ukończenie studiów i upragniony papierek, a dopiero później postanowił się rozwijać, pewnie stałbym teraz w miejscu. Chciałbym móc o tym wszystkim, co teraz robię, opowiedzieć moim rodzicom, niestety już od wielu lat nie ma ich z nami. Mam nadzieję, że są ze mnie dumni.
? Zdarza nam się czasem rozmawiać o sprawach lokalnych. Czy widzisz siebie w przyszłości jako lokalnego lidera? Animatora?
? Zawsze angażowałem się w lokalne sprawy. Jestem mieszkańcem Kobyłki, więc zwłaszcza to miasteczko jest mi bliskie. Czy chciałbym zaangażować się w tworzenie kobyłkowskiej kultury? Serce podpowiada mi, że tak, niestety rozum mówi mi, że nie. Przynajmniej nie teraz, kiedy kulturą w moim mieście rządzi się w ten sposób. Ale nie chcę wdawać się w szczegóły ? władze znają moje zdanie na ten temat. Mieszkam w mieście, gdzie dyrektora ważnej instytucji kulturalnej nie wybiera się w ramach konkursu, tylko ?z łapanki?, więc o czym tu rozmawiać? Mam nadzieję, że dzieci i młodzież wciąż są na pierwszym miejscu. A lokalnym liderem na pewno nigdy nie będę, nie mam takich ambicji. Przede wszystkim dlatego, że zawsze chcę być blisko kina ? mojej wielkiej pasji. Ale może kiedyś zrobię w naszym powiecie festiwal filmowy? Kto wie…