Marcin Pieńkowski
Nie był wybitnym aktorem, ale postacie inspektora Harry’ego Callahana czy rewolwerowca ze spaghetti westernów Sergio Leone stały się nieśmiertelnymi ikonami kina. Za reżyserię wziął się dosyć wcześnie, bo już na początku lat 70. Zrealizował kilka balladowych westernów stylizowanych na dzieła swojego mistrza („Wyjęty spod prawa Josey Welles”, „Niesamowity jeździec”) i przeciętnych filmów sensacyjnych („Lina”, „Żółtodziób”) Wcześnie dał się poznać jako wytrawny rzemieślnik i autor kina gatunku. Dopiero jego 16 (!) film przyniósł zachwyt krytyki i dziesiątki nagród. Za reinkarnację filmowego westernu, czyli mroczne „Bez przebaczenia” zgarnął statuetkę dla najlepszego reżysera. Później zrealizował jeszcze poetycki „Doskonały świat” i zaczął kręcić filmy o emerytach. Najpierw byli zakochani emeryci („Co się wydarzyło w Madison County”), później emeryci-politycy („Władza absolutna”) a nawet emeryci w kosmosie („Kosmiczni kowboje”). Jego „Krwawa profesja” nie weszła w Polsce do kin i wydawało się, że Clint znowu popada w przeciętność. Jednak później przyszły wielkie sukcesy „Rzeki tajemnic” i „Za wszelką cenę”. Teraz o Eastwoodzie nikt nie może powiedzieć w Hollywood złego słowa, stał się w końcu nadzieją amerykańskiego kina (i to w niebagatelnym wieku 77 lat). Wydaje się, że gwiazdor o „martwym obliczu” może przebić nawet swoje aktorskie dokonania. W tym roku Eastwood atakuje z obu flanek. Do kin wchodzą prawie równocześnie aż dwa filmy. Oba opowiadają o ataku Amerykanów na maleńką wyspę Iwo Jima podczas II Wojny Światowej. „Sztandar chwały” mówi o tym wydarzeniu z perspektywy amerykańskich żołnierzy, zaś „Listy z Iwo Jimy” są dziełem w całości poświęconym stanowisku japońskiemu. Nie mamy do czynienia z czystą batalistyką, choć efektownych scen z pola bitwy nie zabraknie. Pod względem wojennego autentyzmu oba filmy biją na głowę „Szeregowca Ryana” i „Helikopter w ogniu”. W końcu mamy dzieło, które pokazuje walkę w każdym zakamarku przestrzeni kadrowej, nie tylko na pierwszym, lecz również na drugim planie. Oszczędzono nam zbędnego patosu, tkliwego sentymentalizmu i wojennych stereotypów. Filmy Eastwooda pokazują herosów z przypadku („Sztandar chwały”) i obowiązku („Listy z Iwo Jimy”). Jednak temat jest pokazany w dość przewrotny sposób. W „Sztandarze chwały” za bohaterów uznaje się bandę szczeniaków, którym ktoś zrobił zdjęcie, gdy stawiali na wyspie ogromną flagę amerykańską. Media i politycy kreują ich na mitycznych bohaterów, używają ich jako pionków w wielkiej machinie wojennej. Eastwood objawia się jako demaskator i ironista. Podejmuje grząski temat względności bohaterstwa. Jego wypowiedź jest niezwykła, szczera, kontrowersyjna, pełna, przy czym zostawia dla widza duże pole do osobistej interpretacji. Kamień milowy w historii współczesnego kina wojennego.