Szymon Plasota
W poprzednim numerze pisałem o ubywaniu autora z jego prac. Chciałem tutaj nakreślić, jak to dokładniej wygląda w tekstach pisanych na potrzeby gazet.
Słowo, uogólniając, jest odzwierciedleniem ludzkich myśli. Jest klatką, w którą trzeba złapać nasze procesy psychiczne tak, żeby były zrozumiałe dla innych. Jest ona jednak niedopasowana i nie może wiernie oddać skomplikowanego wszechświata naszych myśli. Słowo zatem nie jest wiernym przedstawieniem. Jego adekwatność zwiększa się wraz z opanowaniem sztuki mówienia i pisania, jednak nigdy nie dochodzi do ideału. Jest to niestety, poza wytworami sztuk wizualnych, jedyny sposób ekspresji. Jeśli chcesz być zrozumianym musisz mówić i pisać, a to jest istotne w życiu społecznym. Słowo mówione jest w miarę wolne, a na pewno cieszy się większą wolnością niż pisane – zwłaszcza, gdy te ma się zmienić w towar, jak
w przypadku tekstu zawartego w gazecie.
Jak wiecie, artykuły i felietony powinny mieć określoną formę – czyli wszystko to, co odsuwa autora od jego dzieła. Ważne jest żeby, przykładowo, felieton miał tytuł, temat a cała treść była jego rozwinięciem. Wydaje się to dosyć oczywiste, jednak można zadać również pytanie czemu chaotyczne, dygresyjne ludzkie myśli mają być ograniczane do jednego zagadnienia? Czy pisanie o „niczym”, strumień świadomości jest w jakimś sensie gorszy od pisania
o czymś? Obie te formy zdradzają w sobie to, co najważniejsze – obecność prawdy,
z tym, że ta pierwsza pokazuje ją w surowszej postaci, tak jak widzi, nie koniecznie rozumie, ją człowiek. Kiedy musi ograniczyć ją do formalnych zasad racjonalności, prawda autora traci swoją autentyczność,
a wraz z nią on sam zmniejsza swój udział w tekście. W podobny sposób zatraca się, gdy artykuł jest pisany na czas, na określoną liczbę znaków i w taki sposób by był ciekawy. Popularność nie jest żadną miarą tego, czy tekst jest autentyczny a jedynie pokazuje
o czym ludzie chcieliby czytać. To natomiast stanowi jedną z ważniejszych kwestii polityki redakcyjnej, która jest nakierowana na maksymalizację popularności gazety. Czy to powinno być ważne dla autora? Zapewne tak, o ile chce zachować posadę, jeśli natomiast chodzi o jego szacunek do samego w sobie pisania może być to już problematyczne.
Jeśli dołożyć do wyżej wspomnianych wymogów publikacji jeszcze, wielokrotnie wypaczającą sens, korektę i zasady DTP to w rezultacie autor zamiast przeglądając się w tekście i widząc „zdjęcie” własnej tożsamości, spogląda na twór pasożytniczy, w jakiś sposób wchodzący w bliską relację, jednak zdradzający w sobie nieprzystępną obcość. Niestety taki stan rzecz stał się czymś koniecznym, standardem, od którego odejście byłoby uznane, w najlepszym razie, za małe dziwactwo. Cierpi na tym, jedynie słowo pisane i autorzy (o ile są tego świadomi), którzy nie mają możliwości zmiany tej sytuacji. Czy jest ona jednak na tyle fatalna, żeby warto było o niej pisać? Dziennikarze przecież się nie skarżą. Jest w tym racja, jednak świadcząca tylko o braku, a może stępieniu, odpowiedniej wrażliwości na pismo. Powszechnie traktuje się je instrumentalnie, tylko jako narzędzie. Zapomina się przy tym, że poza funkcją, każde urządzenie ma swoją teorię i wchodzi
w relacje ze swoim użytkownikiem. Nie widzę powodu by te były w jakikolwiek sposób banalizowane czy pomijane. Pismo jest jedną z największych zdobyczy ludzkości. Dzięki niemu mamy świadomość historii, narodu
a nawet siebie samych, co świadczy tylko o tym, że żadna refleksja na jego temat nie jest zbędna. Nawet będąc nieudolna, będzie już skrywała w sobie naturę przedmiotu, który obejmuje.
Pisanie ogranicza a zarazem wyzwala, aby przekazać coś innym trzeba czasem swoje mózgowe myśli pociąć i podać na tacy aby było bardziej zrozumiałe dla innych.