Jerzy Przystawa
Mamy świetny rząd – najlepszy od II wojny światowej, mamy prawdziwego Prezydenta z prawdziwie polskiej krwi, mamy boom gospodarczy,
a wszystko się wali! Dlatego zamiast zająć się Raportem Macierewicza, porozmawiajmy o systemie wyborczym.
Kiedyś, przed wielu laty, zmuszony byłem zdawać egzamin doktorski z ekonomii politycznej. Wziąłem pod pachę jeden z polecanych mi podręczników i udałem się do mojego egzaminatora, którym był śp. doc. Rafał Sorgenstein. Pokazując mu różne fragmenty tego podręcznika zapytałem, dlaczegóż to każe mi się uczyć rzeczy, które w tak oczywisty sposób rozmijają się z praktyką ekonomii w Polsce? Cóż pan chce – odpowiedział Docent – „ekonomia jest nauką teoretyczną. Co począć, kiedy gospodarką zarządzają „partyzanci”? (Dla młodzieży, która tych czasów pamiętać nie może, wyjaśniam, że mianem partyzantów określało się wtedy zwolenników generała Moczara).
Ponieważ, jak się wydaje, główni koryfeusze nauk konstytucjonalizmu w Polsce, to ludzie, którzy dobrze pamiętają epokę partyzantów, dlatego skonfrontujmy te prawdy, jakie wbijane są w pamięć naszej akademickiej
i szkolnej młodzieży, z praktyką życia.
Według danych Państwowej Komisji Wyborczej z października 2005, polskich wyborców było ogółem 30 129 031 (nazwijmy tę liczbę U). Głosować udało się 12 263 640 (nazwijmy to G) czyli 40,6% U. Jeśli teraz potrudzimy się i dodamy do siebie wszystkie głosy poparcia, jakie zebrali wybrani do Sejmu posłowie, to otrzymamy liczbę
5 271 640. Liczba ta stanowi 17,4% liczby uprawnionych wyborców i 43% tych, którzy pofatygowali się do urn.
Wynika z tego, że swojego przedstawiciela w Sejmie nie ma 82,6% obywateli polskich. Natomiast 57% tych, którzy owej niedzieli zadali sobie trud oddania głosu, także swojego wybrańca (czy wybranki) w Sejmie nie znajdą. Porównajmy te wnioski z tym, czego naucza naszych maturzystów prof. Żurowska-Wiatr, razem ze swoimi uczonymi mentorami akademickimi! Dla kogo reprezentatywny jest skład Sejmu, na posłów którego głosy oddało zaledwie 17% ogółu uprawnionych Polaków?
Jeszcze ciekawiej ta reprezentatywność wygląda, kiedy przyjrzymy się bliżej ludziom, którzy do Izby Poselskiej weszli.
Wybory przeprowadzane były w 41 okręgach wyborczych.
Z podzielenia liczby U przez 41 wynika, że w jednym okręgu, średnio, zarejestrowano ok. 737 tysięcy wyborców. Okazuje się, że tylko 163 posłów zdobyło więcej niż 10 tysięcy głosów, 240 uzyskało poparcie pomiędzy
5 a 10 tysięcy, a 57 poniżej 5 tysięcy. Dwie trzecie posłów w Sejmie V kadencji cieszy się poparciem nie więcej, niż 1 na 100 wyborców z ich okręgów wyborczych.
Według naszych uczonych takie wybory są reprezentatywne dla preferencji społecznych i tyle mają wiedzieć nasi maturzyści. Gdyby pozwolono im porównać te wyniki np. z ostatnimi wyborami w Wielkiej Brytanii, to obraz brytyjski rzeczywiście niewiele miałby z tym wspólnego. W Zjednoczonym Królestwie
w listopadzie 2001 wybrano 646 posłów, każdego w jednomandatowym okręgu wyborczym. Do urn poszło 62% Brytyjczyków. Każdy poseł zdobył średnio
ok. połowę głosów w swoim okręgu. Gdyby do wyborów poszli wszyscy wyborcy, to średni poseł reprezentowałby tam jednego na dwóch wyborców z jego okręgu. Ponieważ poszło tylko 62%, to możemy powiedzieć, że przeciętny poseł do Izby Gmin reprezentuje jednego na trzech – czterech wyborców! Nie jednego na stu, lecz jednego na trzech lub czterech.
Co by na takie porównanie powiedzieli nasi maturzyści? Który z tych systemów wyborczych uznaliby za reprezentatywny? Tego nie wiemy, ponieważ takich porównań w polskiej szkole nikt nie robi. Po co polskiej młodzieży wiedzieć, jak się robi wybory
w Wielkiej Brytanii? Oni i bez tego uciekają tam każdym dostępnym środkiem lokomocji.
Dlatego nie ekscytuje mnie burza wokół Raportu Macierewicza ani nie cieszy mnie aresztowanie kolejnych chirurgów w kolejnym szpitalu. Lekarze, pielęgniarki wyjeżdżają z Polski, to samo robią inżynierowie, nauczyciele zapowiadają strajki i protesty. Pana Prezydenta głowa boli. Brylują w Polsce tylko politolodzy, dla których pootwierano setki szkół wyższych, przed którymi otwarte są studia telewizyjne i radiowe. Może zamiast eksportować lekarzy
i pielęgniarki słuszniej byłoby wyeksportować politologów
i konstytucjonalistów, a w wyborach do polskiego Sejmu wprowadzić system brytyjski? Może wtedy zaczną do nas napływać Anglicy, Irlandczycy i Szkoci, których tak bardzo lubimy?