Z Robertem Marcinkiewiczem, człowiekiem, który
sprowadził do Radzymińskiego Ośrodka Kultury
I Sportu łuk, strzały i tarczę, rozmawia Kamil Wojdyna.
– Jakie były początki łucznictwa w Radzyminie?
– Inicjatorem był Pan Mirosław Filipowicz. Przywoził on syna do klubu Drukarz Warszawa. Uczęszczał tam kilka lat i widziano w nim talent łuczniczy. Moja obecność w tym klubie wywodzi się z tego, że barwy reprezentuje moja żona. Panu Filipowiczowi przyszedł do głowy pomysł, czy aby nie utworzyć sekcji łuczniczej w Radzyminie, przede wszystkim dlatego, że jest taki ośrodek jak ROKiS. W tym czasie nie byłem już trenerem kadry mężczyzn, którą prowadziłem przez Polski Związek Łuczniczy, więc pomyślałem, że dlaczego by nie pomóc Panu Filipowiczowi? Postanowiliśmy zrobić pokaz w jednej, drugiej szkole i sprawdzić, czy łucznictwo spodoba się młodzieży. Byli chętni dzięki czemu dyrektor ROKiSu Mirosław Jusiński zezwolił na sprowadzenie łucznictwa. Nie było to łatwą decyzją. Każdemu łuk kojarzy się z niebezpieczeństwem, strzałami. Obecnie mamy świetne warunki w całym okresie halowym. Na zewnątrz nie mamy super warunków, aby przeprowadzać zawody, jednak, aby trenować na odległości 70 czy 90 metrów jest dobrze. Wprawdzie Technikum Zieleni widzi, jak strzelamy i początkowo byli pewni, że ta strzała pewnie jakoś do nich doleci. Każdy zawodnik, który przychodzi do sekcji jest jednak przeszkolony z zasad bezpiecznego treningu.
– A jakie były początku łucznictwa u Pana?
– Rolę odegrał tutaj przypadek, który często potrafi pomóc i podpowiedzieć w życiu. Zaczęło się od kółka zainteresowań geograficznych w dzkole podstawowej. Pewnego razu nasza nauczycielka nie przyszła na zajęcia. Okazało się, że nie mogła opuścić grupy, którą opiekowała się na treningu łuczniczym. Oczywiście wszyscy byliśmy ciekawi, jak to wygląda i chcieliśmy to zobaczyć. Najpierw wydawało się, że jest to całkiem niedostępna rzecz, nie wiedzieliśmy skąd w ogóle biorą się te łuki. Na treningu trener tak mocno zaszczepił w nas miłość do łucznictwa, że moi koledzy i koleżanki, którzy w tamtym czasie ze mną poszli na ten trening, do dziś pasjonują się tym sportem, a było to w ósmej klasie podstawówki. W 2000 roku, po ukończeniu AWF zaproponowano mi, abym został trenerem kadry mężczyzn. Po studiach byłem znakomicie przygotowany teoretycznie, miałem też sporą wiedzę praktyczną. Po zakończeniu trenowania tej kadry znalazłem się tutaj, gdzie teraz jestem.
– Czyli był Pan zakochany w łucznictwie od samych początków? Miłość, która przyniosła wiele sukcesów?
– Mało tego w łucznictwie! Zakochałem się również w kobiecie, zawodniczce, która strzela do dziś, Iwonie Marcinkiewicz. Jest olimpijką, medalistką z Atlanty i medalistką Mistrzostw Europy. Właśnie jest na zgrupowaniu w Zakopanem. Ja jako zawodnik nie miałem wybitnych wyników, chociaż na Mistrzostwach Europy we Francji w 1998 roku byłem w drużynie, która zdobyła srebrny medal. Na podwórku krajowym byłem Mistrzem Polski Młodzieżowców, dzięki czemu przeszedłem do Kadry Polski, gdzie utrzymywałem się dopóki sam nie zrezygnowałem, kiedy przeszedłem na drugą stronę jako trener. Wielokrotnie z Klubem Stella Kielce zdobywaliśmy Mistrzostwo Polski. Pierwsze zdobyliśmy w 1996 roku i od tamtego momentu praktycznie z tego podium nie schodziliśmy. Naszym najczęstszym rywalem był mocny Marymont Warszawa złożony praktycznie z samych kadrowiczów. Dużym sukcesem było oczywiście sprowadzenie łucznictwa tutaj do Radzymina, do ROKiSu. Zaczęliśmy praktycznie od zera: przywiozłem łuk, kilka strzał i tarczę. Korzystało z tego na początku dwanaście osób! Cierpliwie stali oni w kolejce czekając na strzał z łuku sportowego, żeby zobaczyć, jak to wygląda. Po trzech latach jest już lepiej. Dobrymi wynikami łucznicy pokazują, że mimo warunków, jakie mamy potrafimy osiągać rezultaty na poziomie klubów z 70-cio letnią tradycją.
– Łucznictwo nie jest zbyt popularnym sportem. Dlaczego? Proszę zachęcić do niego młodzież…
– Przede wszystkim chciałbym zachęcić młodzież do jakiejkolwiek aktywności. Chociażby do chodzenia na spacery. Łucznictwo jako sport niezwykle wyrabia ogólną sprawność fizyczną dzięki treningom uzupełniającym. Treningi nie polegają więc tylko na strzelaniu. Zawodnik musi być przygotowany wszechstronnie w wyniku ćwiczeń ogólnokondycyjnych. Łucznictwo gwarantuje możliwość lepszego panowania nad swoim ciałem, myślami, odruchami. Zawodnicy trenujący kilka lat wiedzą, że łucznictwo tak naprawdę polega na mocnej psychice. Zawodnicy potrafią doskonale panować nad swoimi emocjami, wyciszyć się. Bardzo istotna jest systematyczność treningu. Częste starty w zawodach wiążą się z pozytywnym stresem. Młody człowiek zapoznany z takimi emocjami z pewnością lepiej jest przygotowany do życia, do egzaminów, do odpowiedzialności. Dlaczego warto uprawiać łucznictwo? Ma magię. Jako trener przestałem strzelać jako zawodnik, jednak powróciłem do tego, gdyż strasznie do tego ciągnie! Stanąć jeszcze raz na tej linii strzały, wystartować… Jeżeli chodzi o media, jest kilkanaście dyscyplin sportu, gdzie na sukces trzeba mozolnie pracować, na przykład strzelectwo, kajakarstwo, szermierka. Mimo to, jak łucznictwo, cierpią na brak zainteresowania.
Co będzie się dziać dalej w radzymińskim łucznictwie? Rozpoczął się sezon halowy. Za nami są drugie zawody 24-godzinne, które były bardzo dobrym treningiem przygotowawczym do dalszej części sezonu. W zawodach w mijającą niedzielę (03.12 – dop. red) nasza Justyna Mustinek wygrała prestiżowy, holenderski turniej face-to-face. Jan Trzoch wygrał zmagania o memoriał Michała Sawickiego. Okres halowy przygotowuje naszą technikę do wyjścia na powietrze, na tory otwarte. Na początku marca będziemy mieli Mistrzostwa Polski juniorów. Koniec lipca to Olimpiada Młodzieży, koniec sezonu Mistrzostwa Seniorów. Pomiędzy tymi wydarzeniami odbędzie się z pewnością kilka wzmacniających zgrupowań. Pojedziemy na Mazury. Taki odpoczynek dobrze służy skuteczności „na tarczy”.
– Jak wygląda polskie łucznictwo na tle międzynarodowym?
– Na ilość osób trenujących jesteśmy zdecydowanie w czołówce. Nie jest tak źle, na Mistrzostwach Europy zdobyliśmy dwa medale, które potwierdziły naszą przynależność do czołówki Europy. Możemy popisać się swoim dorobkiem medalowym w Uniwersjadach, w Igrzyskach Olimpijskich. W ostatniej dekadzie brakuje mistrzostwa świata, ale kto wie? Może w tym roku, w Lipsku.