Bożenna A. Krzemińska
Nieważne,
czy wieś chce hipermarketu. Ważne, że w annałach zapiszemy, iż za
naszego panowania nastąpił dynamiczny rozwój regionu.
Przyszedł postęp, ożywienie, promocje, super-okazje i europeizacja.
Powstawaniu wielkogabarytowego obiektu
handlowego w mieście towarzyszą emocje, chętnie nagłaśniane
medialnie. Właściciele małych sklepików w miastach znajdą
chętnych do podpisania protestu przeciw budowie supermarketu. Co
zatem robią władze gminy, aby zachować przychylny im elektorat?
W mieście, wychodząc na przeciw
postulatom mieszkańców, polityk otrzymać może kilka tysięcy
głosów. Na wsi, podejmując niepopularną decyzję – straci
ich nie więcej niż dwieście. Nieważne, czy wieś chce hipermarketu.
Ważne, że w annałach zapiszemy, iż za naszego panowania nastąpił
dynamiczny rozwój regionu.
Jeśli w miejscu planowanej lokalizacji
handlowego megacentrum jest akurat zbyt żyzna gleba, a inwestycję
mogliby hamować ekolodzy – i na to znajdzie się sposób.
Niedawno widzieliśmy to w Markach. Warstwę humusu sprawnie zgarnęły
buldożery i każdemu już można dowieść, że supersklepy i
wielohektarowe parkingi powstały na ugorach. Gdyby jednak spojrzeć
inaczej niż przez pryzmat doraźnego interesu, wynik byłby inny.
Naszym atutem w zindustrializowanej Europie jest niezniszczone
środowisko, zielone łąki, płynące we własnych korytach rzeki i
gniazda bocianów. To przyciąga turystów, którzy
już wspięli się na wieżę Eiffla i przekroczyli Bramę Brandenburską.
Chętniej obejrzą warsztat garnacarski, kuźnię i piec chlebowy niż
kolejny supermarket. Jako pamiątkę z wakacji zabiorą wiklinowy
koszyczek albo mazowiecki pasiak z wełny, a nie odtwarzacz DVD z
promocji, bo to już znają. A nasze korzyści? Kupiec w miasteczku i
tak straci klienta. Wybrukowane pod parking pole to zniszczona
ostoja dzikiego zwierza, cios w naturę i nas samych. Po zakupy do
supermarketu nie będzie szedł mieszkaniec wioski, lecz przyjedzie
samochodem mieszczuch, przy okazji przerabiając kilka litrów
paliwa w spaliny, których nie zneutralizuje już łąka
zabenonowana „powierzchnią handlową”. Kapitał odpłynie do
zasobnej kieszeni zachodniego przedsiębiorcy, a my nie stworzymy
agroturystycznego gospodarstwa na zapleczu wielkiej hali targowej.
Wtedy elektorat zacznie się burzyć, ale to już nie jest zmartwienie
obecnie panującej władzy. Może jednak warto pomyśleć o tym przed
kolejną kampanią wyborczą?