?Gra dla dwojga? opowiada o dwóch wielkich korporacjach, które rywalizują o rynek, pieniądze, konsumentów i rewolucyjne innowacje. Świętym Graalem okazuje się dla farmaceutycznych gigantów receptura na porost włosów, która przyniosłaby zapewne miliardowe, jak nie bilionowe zyski. Iluż jest facetów na świecie, którzy przeklinają za każdym razem, widząc w lustrze gładką łysinkę, lub w najlepszym przypadku niewielkie zakola… To byłaby dla wszystkich mężczyzn świata niemal tajemnica nieśmiertelności. Nie trudno zgadnąć, że film Gilroya, autora interesującego ?Michaela Claytona?, to pamflet na demoniczne korporacje. Niestety jest to pamflet (przepraszam za kulinarne odwołania, ale słowo ?pamflet? zawsze kojarzy mi się ze słowem ?kotlet?) niedogotowany, ciężkostrawny i mdły.
Oczywiście kucharze zadbali o odpowiednią panierkę. Mamy więc gwiazdy w obsadzie ? Julia Roberts i Clive Owen (oboje koszmarnie drętwi). Mamy również efektowną formę (dzielony ekran, montażowe sztuczki), nudzącą już po 10 minutach filmu. Mamy w końcu niechronologiczną narrację, która zamiast ciekawić ? irytuje. Twórcy filmu nieudolnie budują napięcie, pokazując, że zwyczajnie nie znają się na tworzeniu widowiska. Film jest przegadany i przekombinowany. Mija pół godziny filmu i widz zupełnie nie wie o co chodzi, i co najgorsze ? nie chce się przekonać, co przydarzy się bohaterom później.
?Gra dla dwojga? to historia dwójki szpiegów-kochanków, którzy pracują dla wspomnianych firm i knują intrygę, mającą zapewnić im luksus do końca ich pięknych dni. Oczywiście są kanciarze więksi i mniejsi, gorsi i lepsi, i dopiero na końcu dowiadujemy się, kto okazał się lepszy, kto blefował, a kto wpadł w pułapkę. Niestety z ekranu wieje nudą ? i to niesamowitą. Siedząc w kinie wierciłem się w fotelu, odliczalem minuty do końca seansu. Nie zaśmiałem się ani razu na tym iście żenującym widowisku, które jest ewidentnym przykładem przerostu formy nad treścią. Nawet znakomici aktorzy drugoplanowi (Paul Giamatti i Tom Wilkinson) nie byli w stanie uratować tej szmiry przed porażką. Autorzy śmieją się z korporacji, ale jest to śmiech pusty, ostrze satyry stępiło się od czasów błyskotliwego ?Michaela Claytona?. Najlepszą współczesną karykaturą korporacji pozostaje ?Hudsucker Proxy? braci Coen.