Podczas obchodów 89. rocznicy Cudu nad Wisłą odbył się Zlot MotoCud. Motocykliści już po raz ósmy jechali szlakiem ostatniej linii obrony Warszawy przed bolszewikami w roku 1920, by kolejny raz oddać świadectwo pamięci o bohaterach. Przejazd uświetnił pokaz mistrza jazdy freestyle Rafała Pasierbka, który opowiedział nam o swoich sukcesach i przygodach związanych ze sportem ekstremalnym.
– Jak zaczęła się Pana przygoda z jednośladami?
– Z motorami obcuję od dziecka, większość moich krewnych to pasjonaci jazdy na dwóch kółkach. Pamiętam, że jako dziecko mama zawoziła mnie do przedszkola motorem marki Simson. Od najmłodszych lat próbowałem swoich sił jako motocyklista na różnego rodzaju motorach typu WSK, Komar. Kiedyś oglądając popisy amerykańskich stunterów stwierdziłem, że to jest rzecz, którą chcę w życiu robić. Jak widać udało się.
– Jak długo trenuje Pan tzw. motoakrobatykę, na czym ona polega?
– Freestylem zajmuję się już pięć lat i sprawia mi to wielką przyjemność. Jest to ekstremalna jazda w dowolnym stylu, polegająca na wykonywaniu różnego rodzaju trików, takich jak jazda na przednim bądź tylnym kole. Palenie gumy oraz drifty są jednymi z elementów tego sportu, jednakże adrenalina na jednośladzie jest niewyobrażalnie większa niż podczas jazdy autem. By móc trenować ten sport potrzebne są zwykłe motory, które się odpowiednio przerabia, wgniata im się bak, dodaje mocy, by efekt i jazda były lepsze.
– Czy lubi Pan ryzyko i adrenalinę? Jest to oczywisty element sportów ekstremalnych.
– Dla mnie jest to odrobina wariacji a zarazem determinacja w dążeniu do celu i ulepszaniu swoich zdolności. Uważam, ryzykuję jedynie swoim zdrowiem, nie szkodząc przy tym innym, gdyż trenuję na terenie zamkniętym
– Czy zdarzyły się już w Pana karierze jakieś wypadki, po których wahał się Pan wsiąść po raz kolejny na motor?
– Owszem, po każdym drobnym wypadku mam wahania, jest to pewnego rodzaju blokada, lecz mam sposób na jej zwalczanie, po każdym upadku wstaję i walczę dalej. Wsiadam na motor i pokonuję przeszkodę, nie dopuszczam strachu i zawahań. Jest to dla mnie pewnego rodzaju terapia oraz motywacja by wyeliminować błędy i wykonywać daną figurę bezbłędnie. W swojej karierze miałem dwa groźno wyglądające wypadki – jeden miał miejsce w 2008 roku, gdzie miałem pokaz na Litwie. Podczas wykonywania jednego z trików przy prędkości 70 km/h, gdy stałem na tylnym kole, przez przypadek wyłączyłem nogą stacyjkę. Spadłem z motoru, który następnie spadł na mnie, skończyło się na otarciach, po których mam blizny. Drugi groźny wypadek miał miejsce na zawodach w Niemczech, wraz z kolegami udaliśmy się do Francji i podczas treningu doszło do czołowego wypadku z moim kolegą. Wyglądało to bardzo groźnie, jednakże nic poważnego nam się nie stało, ucierpiały nasze pojazdy.
– Pana popisy to pewnego rodzaju akrobacje, skąd biorą się nowe pomysły, kto lub co jest Pana inspiracją, a może pomysły pojawiają się w trakcie jazdy?
– Kiedyś inspirowałem się i brałem przykład z popisów amerykańskich stunterów, podpatrywałem innych. Nabierając doświadczenia zacząłem wprowadzać swoje udziwnienia i swój styl. Na koncie mam już kilka własnych pomysłów. Często jest tak jak Pani mówi, pomysły przychodzą do głowy spontanicznie, podczas jazdy. Zawodnicy mówią, że jeżdżą 24 godziny na dobę, ciągle myśląc i fantazjując nad kolejnymi trikami, jeździmy na motorze w wyobraźni.
– Czy mógłby Pan w skrócie opowiedzieć o swoich sukcesach?
– W roku 2008 i 2009 zostałem mistrzem Polski na zawodach Extreme Moto Bemowo. Jestem też bardzo dumny ze swoich debiutanckich występów. W Zurychu na zawodach zająłem 8 miejsce w finale. Na torze F1 w Niemczech w klasyfikacjach do zawodów zająłem 1 miejsce, zaś w zawodach 5. W tym roku zacząłem karierę międzynarodową, co jest wielkim wyzwaniem.
Rozmawiała Emilia Chąchira
Fot. Michał Wagner