O współpracy Miejskich Ośrodków Kultury, twórczości dzieci i dorosłych i o ryneczku w Ząbkach rozmawiamy z Hanną Krynicką, prowadzącą galerię MOK Ząbki.
– Za co jest pani odpowiedzialna w MOK? Jak wygląda pani praca?
– Jestem odpowiedzialna za organizowanie wystaw, za kontakty z artystami, jeżdżę po galeriach, coś widzę, umawiam się, albo ktoś już wystawiał u nas, mówi innym, że było przyjemnie i w ten sposób mamy grafik wystaw ustalony już do końca roku. Myślimy co zrobić, aby zadowolić wszystkich, zwłaszcza w czerwcu, gdy są obchodzone Dni Ząbek. Mamy propozycje wielu wystaw, myślimy co robić, gdzie je umieścić, bo każdą warto obejrzeć. Planujemy wyjście z wystawami jeszcze w inne miejsca.
– Czyli jest to klasyczna galeria, jakby mała „Zachęta”?
– Trzeba na naszą działalność patrzeć szerzej, nie tylko, jak na statyczną galerię. Mamy tu klub plastyków, dorosłych, kórzy spotykają się co tydzień w środę, ponad 20 osób. Zapraszamy, warto zobaczyć, jakie prawdziwe cuda powstają u nas. Wystawę prac robimy raz w roku. Jeździmy na plenery, byliśmy w Radziejowicach w Nieborowie, teraz planujemy plener w Szkocji. Jest to możliwe dzięki temu, że Stowarzyszenie Artystów Plastyków ma bardzo duże ulgi.
– Czy tylko dorośli malują w MOKu?
– Ależ skąd. Przychodzi dużo dzieci. Ponad 150 osób przychodzi do MOKu, ogromnie dużo malują. Zajęcia plastyczne są codziennie. Sama mam zajęcia z maluchami. Działaność plastyczna u nas naprawdę kwitnie i owocuje wystawami.
– Wygląda to bardzo prosto: organizujemy wystawę, ludzie przychodzą, jest miło. Czy rzeczywiście jest to takie proste?
– Bardzo trudno jest zachęcić ludzi, aby przyszli. To wymaga wielu lat pracy. Pamiętam nasz pierwszy wernisaż,
w 1993 r., gdy przyszło może osiem osób. W tej chwili przychodzi na wystawę około stu osób. Różnica jest ogromna. Ludzie sami pytają teraz kiedy będzie następna wystawa. Wiadomo, samo nic nie przychodzi. Sama wręczam zaproszenia dorosłym i dzieciom w szkołach. Oczywiście najlepsze jest słowo mówione. Mówię, zapraszam i ktoś przychodzi i mówi, że „ja bym nigdy nie przypuszczała, że u was jest tak fajnie i sympatycznie”. I tak ściągam jedną, drugą osobę, na zasadzie, że człowiek przekonuje, zaprasza. Taka praca u podstaw. Przychodzą też szkoły i nawet przedszkola. Oprowadza się wtedy zupełnie inaczej i inaczej się opowiada. Dzieci są zainteresowane, jest to ich pierwszy kontakt ze sztuką.
– Ma pani jakieś życzenia w związku z galerią?
– Nie mamy prawdziwej sali wystawienniczej i na tym na pewno by mi zależało. Natomiast miejsce, w którym jesteśmy jest bardzo udane. Prawdziwe centrum miasta, dużo ludzi się przewija, jest ryneczek, są sklepy i jesteśmy my. Brakuje tu jeszcze cukierni i kawiarenki. Wtedy już będzie ryneczek prawdziwy. Przydałoby się wprowadzić tutaj taką kulturę ryneczkową.
– Jaka wystawa w MOK wywarła na pani największe wrażenie?
– Coś, czego jeszcze nie wystawialiśmy. Za miesiąc będziemy mieli prace Jacka Suwały, który mieszka w Ząbkach. Posługując się bardzo przetworzoną fotografią, która już jak fotografia nie wygląda, stworzył tryptyk oparty na życiu Jezusa. Zdjęcia są zrobione na bardzo starym cmentarzu żydowskim. Chciał podkreślić to, że Jezus był Żydem. Posługując się fotografią stworzył przesłanie, mówiące, że chociaż jesteśmy różnego wyznania i narodowości, powinniśmy szanować się nawzajem. Rozmawiał Paweł Tyliński