Marcin Pieńkowski
Już za kilkanaście dni „Babel” będzie walczył o Oskary. Trzeba jednak przyznać, że dość niezasłużenie. Jest to zdecydowanie najsłabszy film meksykańskiego twórcy „Amores Perros” i „21 gramów”. Inárritu przyzwyczaił nas już do luźnej, fragmentarycznej struktury swoich filmów. Jedno wydarzenie – przypadkowy strzał marokańskiego chłopca do turystycznego autobusu scala trzy historie z trzech odległych zakątków świata: Meksyku, Maroka oraz Japonii. Zresztą część marokańska rozpada się dodatkowo na dwie części. Skomplikowana budowa filmu nie utrudnia nam odbioru, bardziej można mieć zastrzeżenia do logiczności fabuły i prawdopodobieństwa zdarzeń, które ze sobą niesie. Tytuł sugeruje nawiązania biblijne, jednak temat komunikacyjnego szumu, niemożności porozumienia się z drugim człowiekiem, jest tu potraktowany dość powierzchownie. Małżeństwo w głębokim kryzysie jedzie do Afryki odbudować swój związek, jednak ona zostaje postrzelona przez owego marokańskiego chłopca. Zaczyna się dramatyczna walka o zorganizowanie pomocy medycznej, co w małej, arabskiej wiosce, odciętej od technologii współczesnego świata, jest zadaniem wręcz heroicznym. Jak ta sekwencja ma się do postulowanego tematu dzieła? Chyba chodzi tylko o kwestię bariery językowej i zaznaczenie, że wcale nie żyjemy jeszcze w „globalnej wiosce”. Nieśmiało mówi się tu o amerykańsko – arabskich nieporozumieniach politycznych i kulturowych, które również mają wpływ na przedłużanie się akcji ratunkowej. Inárittu przy okazji oskarża media o kształtowanie wizji skłóconego świata. W Japonii japoński biznesmen ma problemy
z nastoletnią córką, która nie może odnaleźć się po śmierci matki. Chinko tłumi w sobie rozpacz, kreując się na niezależną, rozrywkową, obojętną na świat nastolatkę, jakich setki tysięcy na ulicach hałaśliwego Tokio. Ucieka w alkohol, erotyczne gry z rówieśnikami, jednak nie daje jej to satysfakcji. W końcu próbuje uwieść policjanta, który przyszedł w sprawie …wypadku w Maroku. Nie ma w tej historii nic, czego byśmy nie widzieli wcześniej w kinie. Jest dość łopatologicznie skonstruowana, operuje kliszami i podejmuje stary jak świat temat przepaści międzypokoleniowej. Sekwencja azjatycka zajmuje zaledwie pół godziny. W tak krótkim czasie ciężko opowiedzieć prawdziwą psychologicznie historię rozpaczliwej walki o znalezienie nici porozumienia między ojcem i córką. Część meksykańska to już typowy Inárittu – rozedrgany, pełen skrajnych emocji, tragizmu, nie dający cienia nadziei na happy-end. „Babel” jest filmem o sile przypadku, próbą dowiedzenia, że wydarzenia na jednej półkuli mogą wpływać na to, co dzieje się tysiące kilometrów dalej. Prezent japońskiego biznesmena, ofiarowany marokańskiemu przewodnikowi stanie się narzędziem zbrodni. Nasz każdy ruch ma swoje konsekwencje
w czasoprzestrzeni. Lepiej ten temat zgłębił wielki Krzysztof Kieślowski w „Przypadku”. Nie operował tak rozbudowanymi chwytami fabularnymi jak Inarittu, jednak nie nadużywał oczywistości.
Babel
USA, 2006
Reż.: Alejandro
González Inárittu
Obsada: Brad Pitt,
Cate Blanchett,
Gael Garcia Bernal,
Adriana Barazza
Dystrybucja: Monolith Plus
142’