Działacze Marcovii marzą o nowej hali, może kiedyś o basenie. Priorytetem jest przejście drużyny klubowej do wyższej ligi. Docelowo do czwartej. Taki awans wymaga dużo pracy i pieniędzy, ale w efekcie końcowym się opłaca.
– Kłaniamy się nisko sponsorom – pan Jacek Zalewski, prezes klubu, rozumie wartość pieniądza i pracy.Wychował się w dużej rodzinie w sąsiedztwie klubu, w bardzo biednym otoczeniu. W wieku 15 lat wyjechał do Liceum Lotniczego w Zielonej Górze, potem ukończył Wyższą Oficerską Szkołę Lotniczą. Obecnie pracuje jako naczelnik w Wydziale Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji. Jest żywym przykładem skuteczności uporu i pracy. – Jesteśmy organizacją pożytku publicznego, można dla klubu odpisać 1% swojego podatku – mówi.
Pieniądze nie zostaną zmarnowane. Sam prezes i cały zarząd klubu nie pobierają za swoją pracę pieniędzy.
Klub organizuje imprezy na swoim terenie, na przełomie maja i czerwca odbędzie się festyn z okazji 40 urodzin miasta. – Chcemy przygarnąć do klubu jak najwięcej dzieci, bo dla nich on istnieje – mówią działacze Marcovii.
Kiedy trenujący dzieciak zamienia się w dorosłego, zdobywa pracę i urządza się w życiu, dla pracujących z nim jest to duża nagroda. Zwłaszcza, jeżeli był dzieckiem z tzw. trudnej rodziny, które miało dużą szansę wpaść w bezrobocie w dorosłym życiu. W drużynie nauczyło się wytrwałej pracy i będzie dobrze żyć. Świadomość istnienia takich efektów działania w klubie motywuje osoby związane z Marcovią. – Co jest istotne – mówi Zalewski – aby osoby, które mieszkają blisko klubu, dbały o niego.
Mazowieckie Towarzystwo Sportowe co roku bierze udział w konkursie na dzierżawę obiektu, po którym zawiera umowę z Urzędem Miasta. Koszty utrzymania klubu są duże, budynek jest energochłonny, działącze klubu planują wymianę ogrzewania i ocieplenie dachu. Nie tylko koszty eksploatacji trzeba liczyć. Na rozległym terenie dochodzi do wielu dewastacji. Ostatnio wybito kilka szyb, wyłamano drzwi. W bezpośrednim sąsiedztwie klubu mieszka dużo niezamożnych rodzin, klub stara się wciągnąć ich dzieci do swoich drużyn. Niedaleko buduje się nowe osiedle, skąd również zaczynają przychodzić dzieci, poza tym z całych Marek.
Małe dzieci rodzice przywożą czy przyprowadzają. Większe zostawione są na ogól same sobie, na mecz przychodzi np. czworo rodziców i jest to norma. Dla porównania: z warszawską drużyną na mecz z Marcovią przyjechało 15 rodziców. Działacze sportowi mają nadzieję, że ta sytuacja i w Markach w końcu kiedyś się zmieni. – Niedawno zadzwonił do klubu tata 2 chłopców z Ełku, który się do Marek za kilka miesięcy sprowadza. On się już interesuje rozwojem dzieci – mówi Jan Rosłon, trener klubowy. W ciągu ostatnich lat klub bardzo się zmienił. – Kiedyś była tu tylko zimna woda, o ile w ogóle była. Przed graniem chłopcy przekręcali kombinerkami korki do butów – wspomina z uśmiechem Jan Rosłon. – Nie było mowy o kafelkach na zapleczu. Teraz prowadzący klub marzą o nowej hali, może kiedyś o basenie. Priorytetem jest przejście drużyny klubowej do wyższej ligi. Docelowo do czwartej. Taki awans wymaga dużo pracy i pieniędzy, ale w efekcie może przyciągnąć do drużyn więcej dzieci. Dzieci garną się do klubu odnoszącego sukcesy, znanego.
Paweł Tyliński