Najwięcej zamieszania wokół przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie robiły
(i nadal robią) osoby czy grupy, które nie tylko nic tak naprawdę o nim nie wiedzą, ale też nie należą do grona bezpośrednio zainteresowanych, tzn. nie są rodzicami dzieci w wieku szkolnym.
Katarzyna Rozbicka
Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży z dnia 7 stycznia 1993 roku w art. 4.1 zobowiązuje szkoły do wprowadzenia treści z zakresu wychowania do życia w rodzinie (WDŻWR). Jest to jednak w dużej mierze zapis pusty, ponieważ w myśl Rozporządzenia MEN z dnia 12 sierpnia 1999 roku uczestnictwo uczniów na zajęciach z wychowania do życia w rodzinie jest uzależnione od zgody rodziców, przez co stawia osoby prowadzące oraz sam przedmiot w złym świetle. – Jeśli wymaga się zgody rodziców, to znaczy, że treści przekazywane przez edukatorów są – no, właśnie, jakie? – Demoralizujące? Nieprawdziwe? Nakłaniające do zła czy krzywdzenia innych?
Najwięcej zamieszania wokół przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie robiły ( i nadal robią) osoby czy grupy, które nie tylko nic tak naprawdę o nim nie wiedzą, ale też nie należą do grona bezpośrednio zainteresowanych, tzn. nie są rodzicami dzieci w wieku szkolnym. Dotychczasowe rządy także wolały unikać tematu. Politycy prawicy – bardziej, politycy lewicy – mniej stanowczo, ale jednak przeciwstawiali się wprowadzeniu przedmiotu do szkół.
Tymczasem mamy coraz więcej rozwodów, mnóstwo małżeństw zawieranych przez ludzi w bardzo młodym wieku – często jedynie z powodu tzw. „wpadki”, coraz większą liczbę samotnych i często małoletnich matek, a wiele kobiet dopiero w dojrzałym wieku dowiaduje się o swojej niepłodności wynikającej np. z przebytych w dzieciństwie czy okresie dojrzewania chorób. Większości tych tragedii ludzkich można było uniknąć właśnie poprzez właściwą edukację seksualną, która wbrew obiegowym opiniom, jest bardzo prorodzinna i wcale nie polega na zachęcaniu młodych ludzi do rozwiązłości czy niemoralnego zachowania. Przeciwnie – uczy odpowiedzialności za siebie i innych, uczy jak budować związki oparte na trwałych podstawach, jak rozwiązywać konflikty, pomaga też zrozumieć dojrzewającemu człowiekowi siebie, zachodzące w jego organizmie oraz psychice zmiany i to, co moim zdaniem jest bardzo ważne – burzy mity i stereotypy na temat rozwoju oraz zdrowia psychoseksualnego człowieka. Zaletą tej formy “uświadamiania” młodych ludzi jest choćby to, iż zajęcia prowadzą ludzie nieprzypadkowi. Są to pedagodzy, nauczyciele, edukatorzy seksualni czy sami seksuolodzy.
Ten obszar naszego życia jest w Polsce nadal tematem tabu, ale tylko tam, gdzie powinno się o nim mówić otwarcie – w rodzinie i w szkole. Nie oszukujmy się, młodzież poszukuje informacji na temat seksualności i czerpie je z niezbyt fachowych źródeł. Często są nimi starsi koledzy, internet, czasopisma czy filmy – ale te, które więcej mają wspólnego z pornografią niż z nauką. Jakie są efekty takich młodzieńczych poszukiwań nie trudno się domyśleć.