Łukasz Marek
Tytuł nie jest przypadkowy – nie obędzie się bez nawiązań do historii myśli politycznej. Można tam znaleźć wiele odpowiedzi na nurtujące nas pytania czy rozterki. Rzecz będzie o gminie, tym co nas otacza i przenika. O pierwszej „nauczycielce” demokracji lub, jak kto woli „życia w stadzie”.
Słowo gmina nie ma najlepszej konotacji w naszym języku. Kojarzy się z reguły z czymś przyziemnym, nie za bardzo nobliwym, skromnym. Zapewne sformułowania te nie wzięły się z nikąd. Wielu uważa szczebel gminny za odskocznię do poważniejszej kariery –swoisty rozruch przed poważniejszymi wyzwaniami polityczno – administracyjnymi. To prawda, szkoda tylko, że dziś większość działaczy to miernoty lub, co najwyżej dobrzy rzemieślnicy (umieją zachować pozory). Jeden na 30-40 jest w stanie rozwinąć się w prawdziwego polityka – męża stanu. Część z tej mniej nobliwej „reszty” frunie dalej, inni zostają w rodzinnym gniazdku i k(r)akają, ile wlezie.
Wróćmy jednak do meritum. Gmina towarzyszyła nam od niemal zawsze. Można ją nazwać samorzutnym związkiem, który powstaje wszędzie tam, gdzie gromadzą się ludzie, „a przecież właśnie w gminie tkwi siła wolnych społeczeństw. Instytucje gminne są dla wolności tym, czym dla nauki są szkoły podstawowe: sprawiają, że wolność jest dostępna dla ludu, pozwalają mu zasmakować w swobodnym jej praktykowaniu i przyzwyczają do posługiwania się nią” – pisał A.Tocqueville w XIX wieku. Jego słowa są niezwykle ważne dla zrozumienia tego, co nas otacza – podstawowej, jeśli nie pierwotnej, siły spajającej grupę ludzi dla wspólnego rozwoju. Tutaj zderzamy się z tym, co polityczne. Wyrabiamy swój zmysł społeczny, możemy posmakować władzy oraz służby publicznej. Wielu przede mną pisało o zgodzie, pojednaniu, wspólnej pracy dla dobra ludzi. Zgadzam się z tym i dodam: gmina jest tym wszystkim, a nawet czymś więcej. Gmina to nauka życia w grupie. To, czym przesiąkniemy tutaj, będzie nam towarzyszyło do końca życia (też politycznego).
Drodzy Państwo, to nie jest żaden idealizm, ani uczelniane rozważania. Wrażliwy obserwator jest w stanie określić pewną równowagę w tym, co publiczne. Odpowiednią proporcję zgody i rywalizacji. Od jakiegoś czasu ulega ona silnym przewartościowaniom. Innymi słowy: treść wspólnej nauki zostaje zagłuszona przez nową „pieśń”, która kojarzy mi się z dwoma literkami PR (może właśnie pierwszą ofiarą spaczenia były zasady public relations, nieważne jakiego koloru?). Duch wspólnotowości spychany jest na dalszy plan, a nadrzędnym celem jest ostateczna wygrana, za każdą cenę. Dotyczy to nie tylko naszej gminy, ale całego kraju. Ta zagłuszająca „pieśń” niesie wielkie zagrożenie dla dorobku naszej kultury, obyczajów – niepisanych norm savoir vivre’u. Brudne precedensy stają się zwyczajem. Podstawą takiego stanu rzecz jest teza, że z każdego można zrobić polityka –osobę publiczną. To kwestia czasu, pieniędzy, bezwzględności. Można by rzec, że takie podejście jest bardzo demokratyczne, ale co to za demokracja? Pospolita i klarowna jak błoto.
Nowe pokolenia lokalnych działaczy wyrastają w tym fluidzie „podkopów” i permanentnego konfliktu. Działania takie mogą doprowadzić do nieustannego wyścigu zbrojeń, bo niby, co można przeciwstawić celowej kampanii wyniszczenia? Prawdę, która brzmi nieciekawie i niezbyt sensacyjnie?
Monteskiusz wysnuł kiedyś koncepcję natury i zasady rządów. Jedno to jego swoista budowa, drugie to namiętności ludzkie, które nimi poruszają. Z tego właśnie składamy się my – gmina. Chcąc działać publicznie musimy najpierw zreformować siebie – być przygotowanym. Patrząc na wielu lokalnych działaczy widzę niepokój i zagubienie. Część stosuje remedium w postaci dumy i bezgranicznego przeświadczenia o własnej sile i wiedzy. Tacy ludzie to beton. Dzieci przypadku lub mantry „idę bo chcę dobrze i tyle”. Brak im natchnienia i spokoju. To wszystko jest bardzo istotne. To dziedzina, która zaczyna się tam, gdzie kończy się prawo pisane. Żadna norma prawna nie mówi, jak myśleć, czy czuć. Tacy ludzie nie tylko nie pomagają gminie, ale sami ulegają wypaleniu. PR zrobił swoje: cena za politykę wzrasta. Płaci państwo, gmina, rodzina i sam nieszczęśnik, który tylko chciał dobrze.